Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarownice z Fordonu

Roman Laudański [email protected] tel. 52 32 63 125
Archeolog Wojciech Siwiak wśród odnalezionych szczątków w Fordonie
Archeolog Wojciech Siwiak wśród odnalezionych szczątków w Fordonie Fot. Jarosław Pruss
Diabeł nie opuścił Marianny, kiedy po raz pierwszy torturowali ją w podbydgoskim Fordonie. Wyszedł z niej z łoskotem dopiero na drugich torturach. Wtedy przyznała się do wszystkiego. I spłonęła na stosie, jak ponad 50 innych kobiet oskarżonych o czary w Fordonie.

www.pomorska.pl/bydgoszcz

Więcej informacji z Bydgoszczy na stronie www.pomorska.pl/bydgoszcz

Największy "urodzaj" na czarownice był w podbydgoskim Niemczu, Żołędowie i Jastrzębiu. Czarownice latały na miotle, gałęzi, zdechłym koniu, krowie, a najczęściej wybierały się na "Łysą Górę" (okolice bydgoskiego Zamczyska lub Osowej Góry). Nie wiem, jak mogły tam żyć kobiety, skoro samo złe spojrzenie, stratowanie zboża lub rozrzucona pościel mogły zaprowadzić je na stos?

Jeden stos na rok

W XVII i XVIII wieku w fordońskim sądzie odbyły się 73 sprawy z oskarżenia o uprawianie czarów. Ponad 50 skończyło się spaleniem na stosie. Procesy prześledził Tadeusz Piotrowski, który przebadał księgi sądowe z lat 1675-1747 i na tej podstawie przygotował w 1939 roku artykuł dla "Przeglądu Bydgoskiego". Wybuch wojny wstrzymał druk, a podczas działań wojennych księgi zaginęły. Oryginał artykułu przetrwał i jest dostępny bibliotece.
- Statystycznie rzecz ujmując - stos płonął przynajmniej raz w roku - mówi Wojciech Siwiak, bydgoski archeolog.

Kości z ziemi

Trzy lata temu w starym Fordonie, dzisiejszej części Bydgoszczy, podczas budowy kolektora deszczowego w rejonie rynku robotnicy odkryli kości. Najpierw podejrzewano, że mogą to być Polacy rozstrzelani przez Niemców podczas drugiej wojny światowej. Policja zabezpieczyła znalezisko, na miejsce przyjechał prokurator, ale gdy ustalono, że kości są dużo starsze, zajął się nimi archeolog.

- Na 72 znalezione szkielety trzy pochówki były nietypowe - wspomina Wojciech Siwiak. - Wokół czaszek wbite były dachówki. Ktoś przykrył nimi również twarze zmarłych, jakby chciał ich odizolować od świata.
Odbiegające od normy pochówki archeolodzy nazywają wampirycznymi. Zdarzało się już, że napotykali na nie w różnych miejscach.

- Spotykano podobne znaleziska - dodaje Marian Marciniak, archeolog, dyrektor brodnickiego muzeum. - Ślady wskazywały, że jeden z grobów został ponownie odkopany, a zmarłemu odcięto głowę, którą włożono mu między nogi. Bywało, że w grobach odnajdywano zboże, którym posypywano zwłoki, co w analogii do maku można tłumaczyć, iż ludzie po śmierci danej osoby obawiali się jej aktywności.

- W kulturze ludowej to było bardzo popularne wierzenie w różnych społeczeństwach Europy i świata - przypomina Hubert Czachowski, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Toruniu. - Powszechnie wierzono, że niektórzy po śmierci mogą wstać z grobu. Upiory, wampiry - nazywano je różnie - szkodziły najczęściej członkom rodziny. Zresztą była w tym duża wariantowość. Już sama nietypowość wyglądu, np. sześć palców u ręki, duża brodawka czy krzywy zgryz wzbudzały przekonanie, że ktoś taki może stać się upiorem.

Historyczne źródła wspominają, iż przypadki odcinania głowy po śmierci spotykane były jeszcze w XIX wieku. Na najnowszej wystawie toruńskiego Muzeum Etnograficznego prezentowany jest sierp wyjęty z grobu. - Układano je na szyi zmarłych, których podejrzewano, że wstaną z grobu i będą straszyć. Sierp odciąłby głowę wstającemu - wyjaśnia dyrektor toruńskiego muzeum.

Innym sposobem powstrzymania upiorów miały być woreczki z makiem i ziemią, które układano przy zmarłych. Gdyby się obudzili, to najpierw musieliby oddzielić jedno od drugiego, co - ja wiadomo z bajki - zabiera trochę czasu. Czasem wkładano do grobu kartkę wydartą z książeczki do nabożeństwa. Nie mogło być na niej słowa "amen". Kandydat na upiora musiał modlić się bez przerwy i nie mógł zakończyć modlitwy tym słowem.

Ogień przyszedł z Niemiec

Archeolog Wojciech Siwiak przytacza relację z procesów pewnej kobiety z Niemcza. Nauczyła ona swoją ośmioletnia córkę "która z nudów przy pilnowaniu gęsi w polu spała i ptactwo pogubiła, robić z liści dębu coś na kształt myszy, czyli zabawki dziecięcej". Zdaniem sądu była to diabelska sztuczka. Kobieta spłonęła.

Kiedy grupa mieszkańców wsi piła piwo i zachowywała się głośno, żona gospodarz kaczmy powiedziała: "pijecie jak bydło". Wtedy jedna z pijących kobiet zakrztusiła się, coś wpadło jej do gardła, a gospodyni wytoczono proces o czary. Spłonęła na stosie.

Najdziwniejsze jest to, że w 1772 roku Fordon był niewielką miejscowością. Ludzie musieli się znać. Na 860 mieszkańców - 528 było wyznania mojżeszowego, ale na stosie nie płonęli - prześladowani w różnych krajach i czasach - Żydzi. Jules Michelet, autor książki "Czarownica", analizując diabła działającego przez kobiety, przypomina, że w tropieniu rzekomych czarownic specjalizowały się sądy kościelne. Tymczasem w XVII-wiecznym Fordonie działał już sąd cywilny, a oskarżenia o uprawianie czarów najczęściej były formą załatwiania sąsiedzkich porachunków.

- Fala stosów przyszła do nas z Niemiec - przypomina Wojciech Siwiak. - W drugiej połowie XVII wieku, po wojnach panował kryzys, co sprzyjało doszukiwaniu się drugiego dna w zwykłych czynnościach. No i zabobony, które były wtedy obecne wśród mieszkańców.

Tajemnicy trzech nietypowych pochówków z Fordonu na razie nie udało się rozwiązać.

Korzystałem z artykułu Wojciecha Siwiaka "Czary i zabobony w XVII-XVIII-wiecznym Fordonie zamieszczonego w "Kalendarzu Bydgoskim".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska