Jak mogło dojść do takiego oszustwa i dlaczego nikt wcześniej nie skontrolował finansów kasy? To pytania, które stoją teraz przed śledczymi z policji i prokuratury. W poniedziałek wiceburmistrz Jan Gliszczyński pojechał do Prokuratury Rejonowej złożyć doniesienie burmistrza o możliwości popełnienia przestępstwa przez Iwonę K., czyli wyprowadzeniu z kasy co najmniej kilkudziesięciu tys. zł. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Iwona K. od kilku lat walczy z ciężką chorobą. Nie wiadomo, czy brała pieniądze na leczenie. Wcześniej była główną księgową w ZOF. Dlaczego doszło do kradzieży, zapytaliśmy wiceburmistrza Jana Gliszczyńskiego. - Kasa to nie bajka - odpowiedział. - Jest organem niezależnym, kontrolę sprawują sami członkowie kasy, jej organy i związki zawodowe.
19 stycznia z pełnienia funkcji zrezygnowali zarząd i komisja rewizyjna. Wiceburmistrz mówił, że nikt się jeszcze nie spodziewał, że w kasie brakuje gotówki. - Dyrektorzy mówili mi, że salda się zgadzają. Nie mieliśmy żadnych podejrzeń - podkreśla.
Kasa nigdy nie była kontrolowana. Nie robiła tego stara komisja rewizyjna ani zarząd. Zakład Obsługi Finansowej nie poczuwa się do odpowiedzialności, bo był tylko jej gospodarzem, a nie miał żadnych uprawnień kontrolnych. Wiceburmistrz mówi, że w tego typu kasach łatwo o nadużycia, przykładem są Chojnice i gmina Chojnice.
Zastępca prokuratora rejonowego policji Mirosław Orłowski mówi, że doniesienie burmistrza jest lakoniczne, pisane na gorąco, i póki nie będzie ekspertyz finansowych, trudno powiedzieć coś więcej. Iwona K. złożyła wypowiedzenie, ale w ratuszu po rozmowie z mecenas, uznali, że w tej sprawie właściwsze jest jej zwolnienie dyscyplinarne.
Rozmowa "Pomorskiej" z Krzysztofem Gradowskim, nowym przewodniczącym zarządy kasy zapomogowo-pożyczkowej.
- Gdyby wiedział pan o aferze zdecydowałby się pan na zostanie szefem zarządu kasy?
- Absolutnie nie. Każdy by tak postąpił na moim miejscu.
- Ale to dzięki nowemu zarządowi sprawa wyszła na jaw.
- Tak. I tak sobie myślę, że gdyby nie my, to nadal nic byśmy nie wiedzieli.
- 19 stycznia zrezygnował zarząd i komisja rewizyjna, a wy zostaliście wybrani. Co wydarzyło się dalej?
- Prosiliśmy cały czas poprzednie władze o dokumenty finansowe. Ale bardzo długo na nie czekaliśmy. Na walnym odczytano sprawozdanie finansowe i na tym się skończyło. Nie mogliśmy się doprosić dokumentacji. 10 marca odbyło się w końcu spotkanie starego zarządu z komisją rewizyjną. Uczestniczyła też w nim podejrzana, które była członkiem zarządu. Przyznała się do winy, mówiąc, że w kasie brakuje pieniędzy.
- Wiadomo, ile?
- Jeszcze nie. Sprawdzono tylko cztery ostatnie lata, a kasa działała przecież od 1992 r. Może być to 100 tys. zł, kilkadziesiąt tys. zł, a może więcej.
- Z tego co wiemy, w kasie był duży bałagan.
- Tak. Był tylko jakiś regulamin, tak do końca nie było wiadomo, kto jest w komisji rewizyjnej. Dlatego 19 lutego porządki zaczęliśmy od uchwalenia statutu, który jest wymagany przez prawo.
- Ale do końca wierzyliście, że to tylko błąd.
- Tak, sądziliśmy, że mogło gdzieś tam w rachunkach jakiejś cyferki zabraknąć.
- Ile pieniędzy jest w tej chwili na koncie kasy?
- Około 35 tys. zł, ale trzeba pamiętać, że część gotówki jest też u pożyczkobiorców.
- Póki co wypłaty z kasy zostały wstrzymane?
- Rzeczywiście. W poniedziałek spotykamy się na walnym w domu kultury. To będzie pierwsze walne od wielu lat. W kasie jest 230 członków, pracowników oświaty i kultury. Dostawali pożyczki średnio raz na rok.