Czy burmistrz Pakości złamał zasady kwarantanny? Jest wyrok w tej sprawie

Zobacz wideo: Tak wygląda nowy park iluminacji w bydgoskim Myślęcinku

Zarzucono mu, że "nie przestrzegał zakazów zawartych w przepisach o zapobieganiu chorób zakaźnych lub o ich zwalczaniu i nie zastosował się do obowiązkowej kwarantanny domowej w związku z zagrożeniem epidemiologicznym rozprzestrzeniania się koronawirusa SARS-CoV-2 opuszczając miejsce zamieszkania oraz kontaktował się z innymi osobami".

- W związku z obowiązkiem kwarantanny policjanci sprawdzają, czy mieszkańcy się do niej stosują. Odwiedzili więc 64-letniego mieszkańca Pakości, który wrócił z zagranicy i powinien ją przechodzić - relacjonowała wówczas policja.

- 64-latka spotkali na ulicy w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Po rozmowie z funkcjonariuszami wrócił do domu. W związku z tym, że nastąpiło złamanie zasad kwarantanny, poinformowano o wszystkim sanepid. Prowadzone jest postępowanie o wykroczenie z artykułu 116. Do sądu pójdzie więc wniosek o naruszenie kwarantanny - tłumaczyła policja.

Przyznał nam wówczas, że pierwszego dnia po powrocie z wakacji w Egipcie pod jego dom podjechała policja.

- Wyszedłem więc trzy metry przed bramę, by zapytać ich, co się stało, o co chodzi - opowiadał. Do podobnej sytuacji, jak twierdzi, doszło jeszcze tego samego dnia po południu. Zapewnia, że wtedy jeszcze nie wiedział, iż będzie codziennie odwiedzany przez policjantów w związku z kwarantanną, która przechodzi.

- Nie chodziłem po żadnej ulicy. Wyszedłem jedynie 3 metry przed furtkę do dwóch patroli, które mnie odwiedziły - przekonywał wówczas.

Zapewniał nas również, że nie przyjmował też w domu żadnych gości.

- Raz znajomy przeskoczył przez płot, bo coś ode mnie chciał, a furtkę miałem zamkniętą. Powiedziałem mu, żeby się oddalił, bo nie mogę z nim rozmawiać - opowiada.

- Jestem bardzo zadowolony i szczęśliwy ze sprawiedliwego wyroku, jaki zapadł w mojej sprawie. Jak już wcześniej wspominałem, jestem niewinny i tak też orzekł inowrocławski sąd po sześciu posiedzeniach i przesłuchaniach świadków. Warto zatem, a nawet trzeba było bronić swojego dobrego imienia, by pokazać tym co ukartowali nagonkę na mnie, aby pozbawić mnie stanowiska, że prawda zawsze się obroni. Biedni i nieszczęśliwi ci, co żywią się upokarzaniem innych. Jako radny i społecznik przez 30 lat walczyłem z hejtem, ale wiara w ludzi i to, że robię coś dla kogoś, zawsze trzymała mnie przy życiu i tak również było i tym razem. Dziękuję zatem wszystkim tym, co byli i są zawsze ze mną w trudnych chwilach - komentuje dziś Zygmunt Groń.