Późnym wieczorem 19 marca dotarła do redakcji "Gazety Krakowskiej" informacja z bydgoskiego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "S". Krakowscy dziennikarze wiedzieli, że w grodzie nad Brdą stało się coś bardzo ważnego. Wówczas Maciej Szumowski zaproponował Jerzemu Sadeckiemu, by jak najszybciej wsiadał w samolot i leciał do Bydgoszczy.
- Mieliśmy w redakcji grupę szybkiego reagowania, czyli marines - śmieje się Sadecki. - Od listopada 1980 r., do wprowadzenia stanu wojennego byliśmy wszędzie tam, gdzie działy się ważne dla kraju wydarzenia. Nie miałem czasu na wielkie pakowanie. Włożyłem do torby jedną koszulę, którą ukradziono mi w bydgoskim hotelu. Jechałem na lotnisko, by złapać samolot do Warszawy. Stamtąd pociągiem dotarłem do Bydgoszczy - wspomina Sadecki.
Rankiem był już na ulicach miasta. Zapamiętał ludzi stojących przed gmachem Wojewódzkiego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego przy ul. Dworcowej; tam od 16 marca prowadzili strajk okupacyjny przedstawiciele NSZZ "S" Rolników Indywidualnych. Tłumy bygoszczan ujrzał dopiero nad Brdą, gdzie przy obecnej ul. Stary Port (wówczas ul. Marchlewskiego) była siedziba bydgoskiego MKZ.
19 marca 1981 r. w gmachu Wojewódzkiej Rady Narodowej odbywała się sesja. Po niespodziewanie przerwanych obradach w sali pozostała część działaczy NSZZ "S". Wieczorem doszło do interwencji milicji i funkcjonariuszy SB, którzy pobili Jana Rulewskiego, wiceprzewodniczącego MKZ NSZZ "S" w Bydgoszczy, Michała Bartoszcze i Mariusza Łabentowicza. Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ "S" zagroziła, że w razie nie- ujawnienia sprawców, ogłosi strajk generalny. Po trwających wiele dni rozmowach z rządem 30 marca doszło do podpisania tzw. porozumienia warszawskiego. Do strajku generalnego nie doszło.
Jerzy Sadecki: - Zacząłem zbierać materiały i najróżniejsze dokumenty. Rozmawiałem z wieloma osobami, w tym oczywiście z pobitymi działaczami "Solidarności". Pamiętam, że byłem w szpitalu, gdzie leżał między innymi Jan Rulewski i Michał Bartoszcze.
Bardzo sympatycznie wspomina reporterów lokalnej prasy. - Starałem się zebrać informacje z różnych źródeł. Okazało się, że wiele do powiedzenia mieli właśnie dziennikarze. Niektórzy byli obecni w gmachu WRN. Bardzo chętnie dzielili się informacjami. Nie uznawali mnie za konkurencję - mówi krakowski reporter.
Wieczorem miał gotowy materiał. - Wysłałem dalekopisem chyba 20 stron tekstu. Wtedy w redakcji zaczęło się piekło. Cenzura nie chciała się zgodzić na druk tego materiału. Mieliśmy własną relację, która stała w dużej sprzeczności z tym, co napisała PAP. Jakimś cudem udało się red. Szumowskiemu przekonać któregoś z przedstawicieli krakowskiej instancji PZPR, by jednak dać tę relację. W poniedziałek ukazały się trzy materiały: mój, papowski i wersja wydarzeń według UW.
Do Krakowa wrócił po dziesięciu dniach. - 23 marca, od godzin popołudniowych, obserwowałem obrady KKP w sali przy dworcu kolejowym. Trwały do późnej nocy. Napięcie sięgało zenitu, bo "Solidarność" groziła strajkiem generalnym w całej Polsce. Ponieważ władze "S" nie chciały podejmować decyzji pochopnie, obrady przeniesiono na następny dzień. O 3 w nocy nadałem do redakcji uspokajającą depeszę. Aby mogła się ukazać, Szumowski zatrzymał maszyny w drukarni - mówi Jerzy Sadecki.
***
W najbliższą sobotę, 18 marca, o godz. 15.30. w gmachu UW odbędzie się konferencja poświęcona 25. rocznicy bydgoskiego marca.