Bydgoszczanie jechali do Warszawy po najniższy wymiar kary, bo AZS PW to zdecydowany lider I ligi, który przegrał tylko 4 mecze i żadnego u siebie. - Skazywano nas na pożarcie i zespół chciał pokazać, że może powalczyć z faworytem. Myślę, że chłopakom się to udało - tłumaczy Zawadka.
Przydałby się Karwowski
Jego podopieczni w 1. kwarcie zagrali na znakomitej skuteczności z dystansu. Trafili aż 5 z 10 prób za 3 (3 Laydych) i dzięki temu od stanu 8:9 utrzymywali prowadzenie, które stracili dopiero w końcówce, gdy na boisku pojawił się doświadczony Karwowski. - Wchodził, gdy drużynie nie szło i wszystkim dyrygował. Potrafił tak się ustawić, że zdobywał punkty i był jeszcze faulowany. Po meczu powiedziałem mu, że by się u nas przydał, a on ze śmiechem stwierdził, że chętnie, ale nie stać nas na niego - opowiada szkoleniowiec.
Karwowski zagrał w sumie niespełna 17 minut, trafiając 5/6 z wolnych i 6/7 za 2, dołożył 6 zbiórek i 2 bloki.
Ale w 1. kwarcie to trio Kolowca (9 pkt), Nowakowski (7), Wilczek (7 asyst) trzymał wynik dla AZS PW. W 2. odsłonie po akcji Gliszczyńskiego było jeszcze 24:25, ale potem, gdy wszedł Szopiński, nasi przez 5 minut zatracili skuteczność (3/11 z gry) i popełnili 3 straty z rzędu, a AZS PW odskoczył na 39:29. W końcówce jednak trafiał Gliszczyński (6 pkt), a czwartą "3" Laydych i zrobiło się 43:38.
Gdyby wpadło choć raz...
Potem znów gospodarze kilkakrotnie odskakiwali, nawet na 13 punktów (59:46), ale ambitni goście za każdym razem podganiali wynik, mimo iż słabo trafiali (m.in. 1/10 za 3). - Szkoda, że popełnialiśmy też sporo prostych błędów w obronie, co skrzętnie wykorzystywali bardziej doświadczeni rywale. Na domiar złego niewiele pożytku mieliśmy z Szyttenholma. Przed meczem zgłosił, że boli go noga i nie wszedł w pierwszej "piątce". Miał dobre akcje, ale nie dociągał rzutów, a potem po upadku stłukł kolano i już nie wrócił na parkiet - tłumaczy Zawadka.
W 32. min "Asta" zmniejszyła straty do 65:59 i miała sytuacje na kolejne punkty. Niestety, ani po szybkich penetracjach, ani po rzutach z dystansu piłka nie wpadła do kosza (0/5), mimo, że nasi koszykarze seriami zbierali piłki na atakowanej tablicy (wygrali je 18-9).
Szkoda końcówki
To był kluczowy fragment, który stołeczny zespół przetrwał. Dzięki Karwowskiemu (8 pkt. w 4 kwarcie) i Mokrosowi (8) znów prowadził 10 pkt. W ostatnim fragmencie przebudził się Paul (wszystkie 8 pkt), ale Astoria niwelowała straty tylko do 8 pkt. (75:67), a po trafieniu Bierwagena w 38. min. było 79:69. Niestety, kilka momentów gapiostwa wykorzystał Mokros, który trafił najpierw trzy wolne po faulu Gierszewskiego, a potem zaliczył akcję 2+1, ustalając wynik meczu.
- Szkoda ostatnich 2 minut, bo wynik z przebiegu jest za wysoki. Napsuliśmy trochę krwi warszawskiej drużynie, ale najważniejsze, że po dobrych zawodach zespół odzyskał wiarę w siebie. Po fali krytyki po meczu w Łodzi nie było z tym najlepiej. Teraz jestem optymistą przed sobotnim spotkaniem z AZS Szczecin - kończy Jarosław Zawadka.
Gospodarze byli skuteczniejsi (33/62 z gry przy 27/60 Astorii), przegrali zbiórki 36:39, ale wygrali asysty 26-9 i popełnili mniej strat (12-18).
AZS PW Warszawa - KPSW Astoria Bydgoszcz 85:69 (24:23, 19:15, 20:18, 22:13).
AZS PW: Ponitka 13, Nowakowski 11 (1), 10 zb., 4 as., Kolowca 9, 3 prz., Popiołek 6 (1), Wilczek 2 i 11 as. oraz Karwowski 17, 6 zb., 2 bl., Mokros 13, Pamuła 12, Pełka 2, Solanikow i Mata 0.
KPSW Astoria: Laydych 15 (4), 7 zb., Gliszczyński 12, 3 as., Grzesiński 9 (2), Plebanek 8 (1), 7 zb., Paul 8 oraz Bierwagen 10, Trela 5, 6 zb., Szopiński 2, Szyttenholm, Robak, Gierszewski i Czyżnielewski 0.