https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Doktórka od Lwa R.

Rozmawiał Roman Laudański [email protected]
"Majka", czyli Maria Żywicka-Luckner jako juror XXV Ogólnopolskich Literackich Spotkań Pokoleń w Kobylnikach
"Majka", czyli Maria Żywicka-Luckner jako juror XXV Ogólnopolskich Literackich Spotkań Pokoleń w Kobylnikach Roman Laudański
- Mówią, że wszystko jest po coś, ale ja ciągle nie mogę odnaleźć - "po co" - wzdycha lekarka. Rozmowa z Marią "Majką" Żywicką-Luckner, lekarką sądową.

- Poetka, jurorka Ogólnopolskich Literackich Spotkań Pokoleń Kruszwica-Kobylniki, ale nie tylko...
- Od ponad trzydziestu lat pracuję jako lekarz pierwszego kontaktu dla około 3 tysięcy pacjentów warszawskiej Starej Pragi - mam specjalizację z chorób wewnętrznych. Pełniłam też funkcję kierownika przychodni i dyrektora do spraw lecznictwa. Był to okres, w którym praktycznie nie mieszkałam w domu.

- W 2009 roku na ponad pięć miesięcy trafiła pani do aresztu.
- Zostałam aresztowana za wystawienie pacjentowi (chodzi o Lwa R. - przyp. red.) zaświadczenia o niezdolności do przebywania w areszcie. Dyrektor ZOZ-u wyznaczyła mnie do tego badania. Nie chciałyśmy robić sensacji, dlatego pacjent miał przyjść do mojego gabinetu w budynku dyrekcji. Był u mnie dwa razy. Za trzecim razem z powodu mojej nieobecności trafił do kolegi, który, podobnie jak ja, miał sprawę w sądzie. Został uniewinniony. Powiedział mi: napisałem to samo, co ty.

Przeczytaj: Tu liczy się czas i godziny ćwiczeń

- Co pani napisała?
- Zbadałam pacjenta, zapoznałam się z wynikami badań i napisałam, że z uwagi na takie i takie schorzenia nie może przebywać w areszcie. Dostałam zarzut poświadczenia nieprawdy.

- Przyszli rano? CBA?
- O 6.25 zajechały przed dom dwa samochody. Córka akurat wychodziła do pracy. Zapewniali, że gdyby nie ona, to jeszcze by trochę poczekali. Kilku mężczyzn i kobieta. Myślałam, że to jakiś żart. Zapytali, czy wiem z jakiego powodu po mnie przyszli? - A skąd miałam wiedzieć?! - Żartowali, że nigdy nikt nie wie. Od nich się niczego nie dowiedziałam. Pytali o kosztowności, komputer. Jeden z nich włączył laptop i powiedział, że mam w nim jakieś artykuły medyczne i wierszyki - co z tym robimy? Padło: zostaw. Zeszłam w piżamie. Kazali się ubierać. Dziewczyna poszła ze mną do sypialni, a tam bałagan. Wstydziłam się, że ktoś obcy to widzi. Kazali zabrać pieniądze. Uskładaliśmy z mężem wszystkiego z siedemdziesiąt złotych. Na koniec rzucili do męża, że jak się żona dziś nie odezwie, to ma dzwonić i pytać, gdzie jest.

- Skuli panią?
- Nie. Powiedzieli, że wiedzą, kogo skuć. Cały czas myślałam, że to jakiś żart. Zupełnie nierealna, nierzeczywista sytuacja. Z rozmów między agentami wywnioskowałam, że chodzi o sprawę R. Z Warszawy pojechaliśmy do lekarza sądowego w Skierniewicach, a później do aresztu w Łodzi. Prokurator wnioskował o tymczasowy areszt. Nawet wtedy zastanawiałam się, czy jest jeszcze jakiś nocny pociąg z Łodzi do Warszawy, którym wrócę do domu. Sędzia przychyliła się do aresztu.

- Jak w Procesie Kafki.
- Tak, jak u Kafki. Przesiedziałam prawie pół roku między 2009 a 2010 rokiem. Sprawa dotyczyła lat 2004-2005. Ze szczoteczką do zębów, bez ubrań na zmianę trafiłam do aresztu. Rewizja osobista. Musiałam korzystać z więziennych ciuchów. Drelichowe spodnie wiązałam sznurkiem, bo mi spadały. Całą noc chodziłam po celi. Nad ranem skuliłam się i zasnęłam w butach na nogach. Zrozumiałam, że to wszystko dzieje się naprawdę i nie wrócę do domu.

- Cela przejściowa?
- Ledwie dowlokłam się z tobołem - poduszki, koce. Siedziały tam dwie dziewczyny. Powiedziałam, że jestem lekarzem sądowym. Jedna z nich zaczęła walić w kraty i krzyczeć na cały areszt, że przyszła "doktórka od R.". Wychowawca musiał sporządzić mój kwestionariusz. Chciał pominąć rubrykę "zainteresowania". - Jak to pomińmy?! - wzburzyłam się. - Wydałam tomiki wierszy! Jestem w Encyklopedii myśli, sentencji i aforyzmów prof. J. Glenska - i pomińmy?! - Chciałam, żeby zobaczył we mnie człowieka, a nie - oskarżoną. Dla niego najważniejsze było: palę czy nie, żebym później, gdybym jako niepaląca trafiła na celę dla palących, nie zakładała im sprawy.

- Inne koleżanki z celi?
- Zaczęło się od awantury - od razu wiedziałam, która z nich rządzi. Później dziewczyny zaczęły opowiadać mi swoje życie. A nasze? Wczesnym rankiem apel. Stałyśmy na baczność i starsza celi zdawała raport. Śniadanie, sprzątanie. Obiad. Czekanie na kolację. Po sto razy czytałam te same gazety. Dowiedziałam się, że jest biblioteka. Wypełniłam prośbę o książki za wszystkie dziewczyny. Każda mogła dostać po pięć książek. Po miesiącu je przynieśli - pięć! - z zamówionych dwudziestu pięciu. Później rodzina przysyłała mi książki w paczkach. Na szczęście miałam pryczę przy latarni. Oczywiście mleczna pleksa w oknie i krata, ale poświata była. Czytałam do późna w nocy. To był cały mój świat. Uciekałam w książki. Dostałam też z domu akwarele. Malowałam w więzieniu. Odkryłam sudoku - kiedy zajmujesz się układaniem cyferek, to nie myślisz o tym, co cię otacza. Najgorsze były myśli o zamknięciu. Broniłam się przed nimi. Kiedy wróciłam już do domu, z przerażeniem odkryłam, że myślami wracam do pryczy, na której stworzyłam swój świat. Dziewczyny z celi mówiły, że przyszłam do nich, żeby im pomagać.

Zobacz: Szpital gotowy na tę inwestycję?

- W czym?
- Nie robiłam nic nadzwyczajnego. Wymyślałam gry i zabawy: państwa-miasta, opisywanie przymiotnikami przedmiotów znajdujących się w celi, wyrazy na jedną literę, nauka języka niemieckiego. Jedna z dziewczyn zaczęła się uczyć angielskiego. W kilkunastoosobowej celi robiłyśmy grupowe ćwiczenia na jędrne pośladki i takie tam. Dziewczyny czasem prosiły o wykład o jakiejś chorobie.

- Rodzina walczyła o pani uwolnienie.
- Przed rodziną musiałam udawać, że wszystko jest w porządku (ociera łzy). Pierwszego mecenasa po prostu się bałam. Byłam zdziwiona, że nie pyta mnie o to, czy jestem winna czy nie.

- Kąpiele?
- Dwa razy w tygodniu. Przy pierwszej kąpieli bałam się, że niechcący zajmę czyjeś miejsce. Spod prysznica obok dobiegł mnie krzyki: kur..., tu wszyscy jednakowi. Nie ma lepszych czy gorszych. Po kilku dniach wszyscy mnie zaakceptowali. Jest taki niepisany obowiązek głośnego czytania listów. Czytałam fragmenty swoich. Dziewczyny pokazywały mi grypsy. W pierwszym znalazłam osiem błędów ortograficznych. Potem prosiły, żebym im je sprawdzała. Już na wolności dostałam list od dzie-wczyny z celi. Napisała, że teraz ona sprawdza błędy.

- O co - oprócz poświadczenia nieprawdy - została pani oskarżona?
- Drugi zarzut dotyczył korzyści majątkowej - tysiąca złotych.

- Tysiąc złotych w takiej sprawie?! Słabo się pani ceni.
- No właśnie. Świadek koronny zeznał, że można było mi wcisnąć każdą ciemnotę. Wypuścili mnie za kaucją (50 tys. zł), z zakazem wykonywania zawodu i zatrzymali paszport. Dopiero później, już na wolności, podczas jednej z rozpraw sędzia uznał, że zastosowane wobec mnie sankcje nabierają cech represji. Zostałam przywrócona do wykonywania zawodu.

- Wyjście na wolność?
- Prokurator po raz kolejny zawnioskował o przedłużenie aresztu. Wzięłam te papiery i bez oglądania rzuciłam na pryczę. Po kilku godzinach zaczęłam je ponownie przeglądać, głośno czytać. Dziewczyny mi je wyrwały i krzyczą: wychodzisz! Pomyślałam, skąd rodzina weźmie tyle pieniędzy? W poniedziałek rano słyszę głos zza furty: pani Luckner, tylko proszę być cicho. Zapytałam: wychodzę? Strażniczka kiwnęła głową. Dziewczyny zaczęły piszczeć i cieszyć się. Spakowały mnie. Z tobołami wyszłam z celi. Kazały mi złamać szczoteczkę do zębów. No i nie oglądać się za siebie.

- "Dziennik więzienny", którego fragmenty zamieszczone są w internecie, zaczęła pani pisać za kratami?
- Codziennie pisałam, nie ukrywałam tego. Wszyscy to widzieli. Teraz też piszę, ale nie codziennie. Wróciłam do pracy. Po dziesięć razy w miesiącu chodzę do sądu.

Przeczytaj: Dr Bożena B. odmówiła zbadania pacjentki. Dr Paciorek: - Lekarz pogotowia nie ma prawa odmówić

- Poświadczyła pani nieprawdę?
- Nie. Lekarz sądowy opiera się na badaniu pacjenta i na dostarczonej dokumentacji. Muszę zaufać osobie, która opisuje, np. wynik rezonansu. Przecież dziesięciu radiologów nie opisze tak samo jednego badania. Zauważą istotę rzeczy, ale każdy zwróci uwagę jeszcze na coś innego. Opinie biegłych sądowych też są różne. Jedno jest pewne, areszty nie współpracują ze szpitalami wysokospecjalistycznymi. Nie słyszałam o takich przypadkach.

- Ile wierszy napisała pani w więzieniu?
- Sporo. Pierwszy - "Modlitwa z dołka" - był pełny osobistego żalu i emocji. Musiałam pisać. Po pobycie w areszcie stałam się innym człowiekiem. Kiedy siedziałam, bardzo się bałam, że zrodzi się we mnie uczucie nienawiści - nie umiałabym sobie z nim poradzić. Przyjaciele powtarzali mi, a nawet mieli mi czasem za złe, że dużymi krokami przechodziłam nad rzeczami, które innych wściekały. Nie mam żalu do ludzi spotkanych po drodze. Świadek koronny pewnie ma jakieś problemy, nie będę ich nazywała. Kiedyś pomówił jednego z prokuratorów, by później przyznać, że zrobił to, bo był na niego zły. Nie wiem, może był zły i na mnie? Inny świadek zeznał, że chyba jestem winna, bo jak był w moim gabinecie, to nie patrzyłam mu w oczy. Kolejny, tym razem lekarz, opowiadał, że jestem neurologiem, który pozwolił uciec złoczyńcy, i że już siedzę. Ostatnio z jednego z tygodników dowiedziałam się, że jestem biegłym neurochirurgiem. Zaczynam się powoli uczyć tych moich nowych "życiorysów". Mówią, że wszystko jest po coś, ale ja ciągle nie mogę odnaleźć - "po co".

- Sprawa ciągle trwa. Nie wiadomo, jaki zapadnie wyrok.
- Umiem się już odnaleźć na pryczy.

Czytaj e-wydanie »
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska