https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dokumenty w bucie i inne historie

Tekst I Fot. Barbara Zybajło
Bronisław Treszczyński miał życie, którego nie wymyśliłby żaden scenarzysta.

Cudowne ocalenie z Syberii i szczęśliwy wyjazd z Łyntup w powiecie Święciany nie mogą być przypadkowe. - Opatrzność za mną chodzi i moimi krokami kieruje - mówi pan Bronisław. Najstarszy człuchowianin ma się dobrze, całe życie zajmował się pszczołami, jadł miód i nie bał się ukąszeń. - czasami miałem całą rękę pokąsaną, ale wcale nie puchłem - mówi.

Oprócz miodu zawsze lubił słoninę na grubość kromki z chlebem i nie przejmował się cholesterolem. - Ja się w ogóle nie przejmowałem, bo inaczej bym chyba nie przeżył - mówi.

Cudowne ocalenie

Przed wojną pracował jako księgowy w fabryce przetwórstwa lnu. Oskarżony o szpiegostwo na rzecz Polski trafił na Sybir, do wyrębu drzewa. Było ciężko, ale pan Bronisław zrobił coś, czego nie powstydziłby się bohater najlepszych filmów przygodowych - w wóz z drewnem wsadził kopertę, a w niej prośbę, żeby ten, kto znajdzie list, zaniósł go na pocztę. W liście była informacja, gdzie rodzina ma szukać dokumentów potwierdzających, że jest niewinny. - Mogłem udowodnić, że w dniu, w którym oskarżano mnie o szpiegowanie, byłem wiele kilometrów od domu - mówił. I zdarzył się kolejny cud - sąd przyjął argumenty i na Syberię trafił wniosek o uniewinnienie.

W czasie wojny pracował na kolei, a zanim udało mu się dostać do Polski, przeszedł więzienie i przesłuchania w NKWD. - Te więzienia, co pokazują w telewizji, to jest chyba sanatorium - mówi. - Kazali mi podpisać zeznania, a ja mówię, jakie zeznania? To mi pokazali papier. To ja oficerowi na to, że gdyby on był na moim miejscu, a ja na jego, to i on zeznania by podpisał. Popatrzył na mnie i nic nie powiedział. Szczęścia trzeba popróbować. Tylu rozstrzelano, a ja przeżyłem.

Rodzinie do dziś mimo poszukiwań przez Czerwony Krzyż nie udało się jednak odnaleźć grobu rozstrzelanego przez NKWD grobu brata pana Bronisława.

Humor dopisuje

Dzięki schowanym w butach dokumentom znalazł się w pociągu jadącym z Łyntup do polski. Trafił do Człuchowa, a później odbudowywał gorzelnię. - Łatwo nie było, w sąsiedniej gorzelni Rosjanie zastrzelili kierownika, a ja miałem tylko karabin i trzy naboje, a do tego musiałem podpisać zobowiązanie, że do wojska rosyjskiego strzelać nie będę - opowiada. - Rzuciłem wszystko w diabły i ruszyłem do Człuchowa. Ruskich tu było dużo, a z życiorysem z Syberią wolałem w oczy nie wchodzi. Kupiłem konika i woziłem węgiel.

Później czasy się uspokoiły i pan Bronisław zajął się organizacją składu opałowego i z tej pracy przeszedł na emeryturę. Mieszka z córką Teresą i mimo wieku czuje się dobrze. - Od dwóch lat ze zdrowiem taty nie jest już tak, jak dawniej, ale nie można narzekać - mówi pani Teresa. - najważniejsze, że humor mu dopisuje.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska