Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat przedsiębiorcy z Małej Nieszawki. Życie zmarnował mu handlarz samochodami...

Teskt i Fot. ADAM WILLMA [email protected] tel. 056 619 99 24
Roman Ziemnak chciał poprawić byt swój i rodziny, a ciężarówka którą kupił zniszczyła mu zdrowie i życie rodzinne
Roman Ziemnak chciał poprawić byt swój i rodziny, a ciężarówka którą kupił zniszczyła mu zdrowie i życie rodzinne
Roman miał wziąć los w swoje ręce. Ale najwidoczniej wyciągnął los pechowy. Już dziesiąty rok rozgrywa się dramat Romana Ziemniaka z Małej Nieszawki. Życie zmarnował mu handlarz samochodami.

W 1999 roku Roman Ziemniak uważał się za szczęśliwego człowieka. Z Ośrodka Transportu Leśnego, w którym pracował wiele lat, wykupił starą pragę, która dawała mu utrzymanie przy wywózce drewna z lasu. Ale stary samochód dożywał swoich dni, więc trzeba było zainwestować w nową maszynę, tym bardziej że rozrastający się nieopodal zakład w Cierpicach był pewnym zleceniodawcą.


Rocznik 1987

Ziemniak znalazł w branżowym piśmie ogłoszenie o sprzedaży MAN-a z dźwigiem do drewna, rocznik 1987. Pojechał do Bydgoszczy i obejrzał samochód.

- Rozczarowałem się, bo stan ciągnika odbiegał od zapewnień właściciela - wspomina Ziemniak. - Ale w końcu dogadaliśmy się, że wszystkie usterki zostaną usunięte, a dźwig, który okazał się zwykłym dźwigiem budowlanym, zostanie zastąpiony konstrukcją leśną.

Ziemniak miał jedynie pieniądze na 10-procentową zaliczkę. Pochodzący z Wybrzeża handlarz "życzliwie" zaoferował mu leasing ze strony zaprzyjaźnionego agenta Górnośląskiego Centrum Gospodarczego.

- W tym momencie wpadłem w matnię. Ze strony funduszu pojawił się człowiek sprawiający wrażenie osoby absolutnie życzliwej. Tyle że później fakty zaczęły się układać w sposób, który mnie pogrążył - mówi Roman Ziemniak. - Leszek L. zadzwonił i zadeklarował, że wszystkie usterki są już usunięte, teraz muszę już tylko podpisać umowę leasingową.

Rocznik 1974

Ziemniak nie mógł doprosić się dokumentów potwierdzających pochodzenia auta. Dziwny splot nieszczęśliwych okoliczności sprawiał, że papiery to ginęły w odmętach biura, to znów przetrzymała je poczta.

Tymczasem czas naglił. Panowie od leasingu zorganizowali spotkanie w Katowicach, uspokajając, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Ziemniak złożył podpis pod umową leasingową. W podpisanym dokumencie zabrakło jednak danych o wieku naczepy. O tym szczególe Ziemniak dowiedział się dopiero z dowodu rejestracyjnego:

- Byłem zdruzgotany. Sprzęt miał pochodzić z 1987 roku, tymczasem w dowodzie pojawiła się data 1974! Okłamywano mnie od początku. To nie wszystko - gdy z kilkoma znajomymi pojechaliśmy po odbiór samochodu do Trójmiasta, okazało się, że żadna z usterek nie została naprawiona, a auta nie sposób nawet odpalić. Wróciliśmy więc do domu, a Leszek L. obiecał, że za kilka dni wszystko naprawi.

Zakasać rękawy

Ziemniak poprosił, żeby auto podesłać po weekendzie, na który zaplanował rodzinną uroczystość.

Huk silnika obudził go w niedzielę o godzinie czwartej nad ranem.

- Byłem tak zaskoczony tą wizytą, że pozostałem z kluczykami w ręku. Oczywiście okazało się, że większość usterek pozostała. Nie działał nawet prędkościomierz i tachometr - wspomina Roman Ziemniak.

Dla nowego właściciela rozpoczęła się droga przez mękę:

- Żuraw praktycznie nadawał się na złom, bo jego naprawa kosztowałaby niemal tyle, co nowy dźwig, czyli około 100 tys. złotych - zeznał później w sprawie Andrzej Kołodziejski z toruńskiej firmy Translas-Serwis. Miał ponad 20 lat i porwane przewody, był zalany olejem, nie posiadał żadnych identyfikatorów.

Ziemniak wydzwaniał do Redy żądając dokonania napraw, ale spławiano go wykrętami. Prosił towarzystwo leasingowe, aby nie przelewać pieniędzy do firmy z Trójmiasta, ale i tu niedawna życzliwość szybko się skończyła: - Pan jest pracownikiem leśnym, na pewno pan sobie poradzi. Trzeba tylko zakasać rękawy.

- Żeby się całkowicie nie pogrążyć, musiałem zacząć jeździć. Próbowałem więc robić co można, żeby ruszyć z pracą. To była beczka bez dna. Łącznie włożyłem w naprawy około 50 tysięcy, wszystko co udało mi się zarobić, wkładałem w raty leasingowe i w naprawy. A zarabiałem coraz mniej, bo sprzęt nie radził sobie w lesie. Musiałem korzystać z pomocy innych dźwigów, więc liczba zleceń się kurczyła.

Na dodatek, podczas kontroli drogowej, policjanci zakwestionowali sprawność dźwigu i odebrali Ziemniakowi dowód rejestracyjny.


Ludzka życzliwość

To był gwóźdź do trumny: - Nie mogłem zarabiać, a raty w wysokości 6 tysięcy każdego miesiąca ciążyły na mnie. Poprosiłem o przesunięcie spłaty, ale zgody nie otrzymałem. W międzyczasie "życzliwi", którzy obiecywali mi pomoc, odeszli z GCG, a sam fundusz został wkrótce przejęty przez inną firmę. Leszek L., którego nękałem swoimi wizytami, cały czas obiecywał, że dotrzyma słowa, ale zorientowałem się, że nie jestem jedyną osobą potraktowaną przez niego w ten sposób.

Panowie z firmy leasingowej odwiedzili Romana Ziemniaka któregoś dnia wieczorem: - Powiedzieli, że podejdą życzliwie do mojej sprawy, jeśli pomogę im odnaleźć dwa inne ciągniki siodłowe z leasingu.

Fundusz odebrał ciężarówkę, za którą Ziemniak miał zapłacić ponad ćwierć miliona złotych i zlicytował ją za.... 29 tysięcy.

Ziemniak próbował zarabiać na życie jako robotnik tartaczny, ale rozchorował się. - Wszyscy sąsiedzi obserwowali jak Romanowi wali się świat. Z normalnie funkcjonującego człowieka stał się wrakiem mieszkającym w leśnym baraczku. Ta ciężarówka zniszczyła mu zdrowie i życie rodzinne - mówi Adam Mielcarek, były sąsiad Ziemniaka.

Biegły oślepł?

- Serce się kraje, gdy człowiek widzi taką krzywdę.

Zbankrutowany kierowca próbował dochodzić sprawiedliwości w prokuraturze. Sprawę jednak umorzono. Prokurator uznał, że do przestępstwa nie doszło, bo Ziemniak pochopnie złożył podpis pod umową leasingu.

Roman Ziemniak jest przekonany, że padł ofiarą zorganizowanej szajki: - Gdy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, widzę że nic nie działo się przypadkiem - to, że samochody sprzedawane były daleko poza firmą i że podsunięto mi firmę leasingową z drugiej części Polski. Nie byłem przygotowany na takie manipulacje. Największym skandalem jest jednak ekspertyza gdańskiego rzeczoznawcy, którą posłużył się sprzedawca. Sądząc po ustaleniach rzeczoznawcy, sprzęt był w bardzo dobrym stanie, całkowicie sprawny. Sądząc z tego dokumentu biegły musiał być w zmowie z resztą naciągaczy.

Grono zadowolonych

Sprawiedliwość zadziałała, ale w odwrotną stronę. Sąd przyznał firmie leasingowej zaległe raty - 26 tysięcy z odsetkami. Od tej chwili w życiu Romana pojawiła się już nie tylko nędza, ale i komornik, który ją wytrwale pielęgnuje.

Firma, w imieniu której działał Leszek L. już nie istnieje. Obecnie handlarz występuje pod nowym szyldem. O swojej firmie pisze m.in.: "Możemy poszczycić się długoletnim doświadczeniem, a dzięki temu szerokim gronem zadowolonych klientów".

W rozmowie z Pomorską L. twierdził na początku, że sprawy nie pamięta. Później jednak przypomniał sobie.

- O czym tu rozmawiać?

- O tym, że zrujnował pan komuś życie.

- To są anachronizmy sprzed lat. Proszę się zająć nowocześniejszą sprawą.

Sprawa nowocześniejsza to Leszek L. w roli sponsora... wyjazdu na Syberię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska