Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Egzekucja upadłego

Adam Willma
fot. autor
Syndyk pozostawił po sobie tylko popiół i zgliszcza- mówi Zbigniew Girguś, do niedawna milioner.

Drukarnia Zbigniewa Girgusia powstała w latach 80. i wyspecjalizowała się w drukach księgowych. Za komuny drukarz żył jak pączek w maśle - przed domem ustawiała się kolejka klientów, Girguś kąpał się w domowym basenie i grzał w saunie, odpoczywając pod palmami z fototapety.
W nowym systemie trzeba było biegać za klientem, ale firma z Torunia złapała kontrakt na druki dla PKO BP, który pozwalał nie martwić się o przyszłość

ZUS żąda
W 2005 roku Zbigniew Girguś (do końca prowadzący działalność jako osoba fizyczna) przegrał kolejny przetarg ogłoszony przez PKO i jego przedsiębiorstwo zaczęło się chwiać. Na dodatek zmieniły się przepisy dotyczące zakładów pracy chronionej, a spośród 120 członków załogi - większość stanowili niepełnosprawni.
Żeby uporać się z długiem, Girguś zaczął wyprzedawać część majątku. A miał z czego, bo całość warta była około 10 milionów.
Długów zebrało się 800 tysięcy.
- Wyłącznie wobec podmiotów, z którymi współpracowałem od wielu lat - zapewnia toruński biznesmen. - Spośród nich wszystkich tylko ZUS żądał egzekucji sądowej.
Żeby spłacić długi, sprzedał kilka samochodów i część maszyn, a gdy tego było mało, postanowił podzielić na działki hektar najbardziej atrakcyjnej ziemi w podtoruńskim Lubiczu, przy samej Drwęcy.
- Niestety, procedura sądowa (zniesienie współwłasności skarbu państwa - przyp. red.) oraz podział na działki przeciągały się w czasie i zakończone zostały 17 kwietnia 2007 roku. Kilka dni później sąd ogłosił moją upadłość i cały plan runął - ubolewa Zbigniew Girguś.

Trzy lata poza firmą
Sąd wyznaczył najpierw na zarządcę, później na syndyka Zbigniewa Bartosika. Ten złożył wniosek o orzeczenie zakazu prowadzenia działalności gospodarczej wobec Girgusia na 10 lat za niezgłoszenie braku płynności w ustawowym terminie. Sąd orzekł zakaz na 3 lata.
Girguś: - Przeżyłem poważne załamanie, trafiłem na dłuższy czas do szpitala i zupełnie straciłem wiarę w siebie. Z początku całkowicie zawierzyłem syndykowi, który uspokajał mnie, że upora się z wszystkim w rok i sprzeda wyłącznie grunty w Lubiczu, a gdy to nie wystarczy, nieruchomość przy ul. Kalinowej, gdzie miałem drukarnię. Sam zakład obiecywał przenieść do mojej posiadłości w Lubiczu. Ale to była tylko zasłona dymna.
Syndyk zakazał przedsiębiorcy pojawiać się na terenie zakładu, zabronił mu też kontaktować się z byłymi pracownikami.
- Zrobił też wszystko, by wy- dłużyć postępowanie - irytuje się Zbigniew Girguś. - Gdyby nie to, wierzyciele byliby spłaceni już w końcu grudnia 2007 roku, tym bardziej że to był jeszcze czas wielkiej hossy na nieruchomości.
Właściciel drukarni przeraził się, na wieść, że pod młotek pójdzie jego oczko w głowie - przygotowywany ośrodek wypoczynkowy w podtoruńskim Lubiczu złożony z 9 domów, basenu i kortów nad samą Drwęcą. Sąd postanowił, że przedmiotem licytacji będzie również połowa udziałów domu przy Kalinowej 27 (druga połowa należała do żony przedsiębiorcy).
Ranczo za grosze
Pierwsze dwa przetargi na nieruchomości w Lubiczu za cenę wywoławczą 2,7 miliona zakończyły się fiaskiem. W trzecim cena została zmniejszona do połowy.
Według ogłoszenia licytacja miała rozpocząć się od większej nieruchomości. W ten sposób - gdyby uzyskano odpowiednią kwotę - można byłoby zaniechać sprzedaży udziałów domu przy Kalinowej. Ale w ostatniej chwili sędzia komisarz zmienił kolejność. Połowa domu poszła za symboliczną kwotę 82,5 tys. złotych. Dopiero potem zlicytowano posiadłość w Lubiczu. Tym razem na placu pojawiło się dwóch chętnych. Obowiązkowego postąpienia o 50 tysięcy dokonał Andrzej Bukowski, bliski współpracownik Romana Karkosika (kiedyś zaangażowany m.in. w zakup Skotanu, dziś właściciel hotelu Heban), reprezentujący firmę swojej żony. Drugi z uczestników licytacji nie wykazał zainteresowania dalszą walką.
- Dlaczego pozbawiono mnie drugiej działki na Kalinowej? Przecież syndyk musiał wiedzieć, że bez niej w praktyce hala na drugiej działce traci ogromną część wartości, bo znika najlepszy dojazd - zastanawia się drukarz.
Girguś dostał od syndyka polecenie natychmiastowej wyprowadzki z Lubicza: - Wzięliśmy ze sobą tyle, ile zmieściło się w torbach. Z dnia na dzień pozostałem bez domu. Dopóki nie uzyskałem renty inwalidzkiej, nie miałem żadnych dochodów, dopiero później syndyk wyznaczył mi 700 złotych miesięcznie.

Nie było rozmowy?
W relacji Girgusia dalsze wydarzenia wyglądały tak:
- W czerwcu na werandzie domu, w obecności mojej przyjaciółki, pan Bukowski zaproponował mi układ - on załatwi z syndykiem i sędzią unieważnienie licytacji nieruchomości przy ul. Ka-linowej 27, za co ja miałem nie wyrażać sprzeciwu, gdy syndyk sprzeda z wolnej ręki jeszcze jedną nieruchomość. Chodziło o czynszowy dom wcinający się w działkę, który rzeczywiście mógł w przyszłości ograniczać mu swobodę działania. Jako rekompensatę miałem dostać dodatkowo 50 tys. złotych.
Bukowski zaprzecza: - Nie było takiej rozmowy. Z panem Girgusiem w ogóle nie rozmawiam. Uważam go za oszusta, który ukradł mi dwa piece. Dla mnie jedynym partnerem do rozmowy jest syndyk.
Girguś: - Nie zgodziłem się, więc próbowali jeszcze sprzedać jeszcze hektar ziemi i dwa inne moje domy w Lubiczu. A kiedy to zablokowaliśmy, pojawiły się działania, które odczytuję jako zemstę. Swojej żonie pan syndyk zleca przygotowanie pism do sądu, oczywiście za stosownym wynagrodzeniem. Prosiłem o rozruch maszyn drukarskich, które powinny być uruchamiane co najmniej raz na dwa tygodnie, ale syndyk był na to głuchy. Podczas gdy w pomieszczeniach na Kalinowej było 600 wolnych metrów, syndyk wynajął powierzchnię magazynową u Bukowskich płacąc im za przechowywanie moich nieruchomości po 3,5 tys. miesięcznie. Gdy później zaoferowałem przewiezienie rzeczy wyłącznie za koszt paliwa, pan Bartosik wynajął firmę, która zgarnęła okrągłą sumę 10 tys.
Zbigniew Bartosik nie widzi nic złego w zlecaniu prac związanych z upadłością żonie: - Ponieważ ponoszę osobistą odpowiedzialność za działania powołanego przeze mnie pełnomocnika, oczywistym przynajmniej dla mnie jest, że muszę mieć do niego zaufanie.
Firma transportowa, którą zaproponował Girguś, zdaniem syndyka, nie gwarantowała należytego wykonania zadania. Z kolei wynajęcie powierzchni do przecho-wania rzeczy należących do Girgusia było zdaniem Bartosika konieczne "z uwagi na brak jasności co do dalszych etapów postępowania". Co do maszyn syndyk utrzymuje, że prawie przez dwa lata były właściciel zakładu nie sugerował konserwacji.

Zostałem okradziony
Postępowanie upadłościowe dobiega końca, wierzyciele zostali spłaceni. Toruński drukarz odzyskał już nieruchomość przy ul. Kalinowej, ale nadal nie może jednak doliczyć się jednej trzeciej sprzętów z ośrodka w Lubiczu, które decyzją sądu zostały mu zwrócone: - To, co do mnie wróciło, jest w opłakanym stanie. Gdy zażądałem spisania protokołu przejęcia domu przy Kalinowej, ostrzeżono mnie, że jeśli nie przyjmę rzeczy, nieruchomość nie zostanie mi przekazana i dojdą koszty wynajęcia firmy ochroniarskiej. Nie znajduję na to innego słowa, jak kradzież.
Syndyk nie pozostaje dłużny: - Pan Girguś w trakcie postępowania upadłościowego wykazywał troskę wyłącznie o swój majątek. Nie brał udziału w inwentaryzacji z sobie wiadomych powodów. Ja je znam, lecz nie mogę ujawnić.
Bartosik złożył kolejny wniosek o zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Za to, że - jego zdaniem - Girguś nie ujawnił swojej renty oraz czynszu pobieranego od dwóch lokatorów.
Zdaniem Girgusia syndyk dopuścił się przestępstw podczas likwidacji, więc sprawą zajmie się prokuratura.
Mecenas Lech Obara, który zajął się sprawą, casus Girgusia uważa za skandal: - To, że ZUS złożył wniosek o upadłość mnie nie dziwi. Nie potrafię jednak pojąć, jak to możliwe, że w upadłości, w której majątek upadłego wart był dziesięciokrotnie więcej niż wierzytelności, zdecydowano się na likwidację, a nie naprawę. Nie pojmuję intencji syndyka, który składa wniosek o zakaz prowadzenia działalności dla pana Girgusia na 10 lat. Jeśli kierować się taką logiką, każdy upadający powinien mieć orzeczony zakaz działalności.
Czy chodziło tylko o to, żeby zlikwidować przedsiębiorstwo?

Więcej aktualnych informacji z Torunia i okolic znajdziesz na podstronie: www.pomorska.pl/torun

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska