https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Element ekosystemu

Maciej Ciemny
Samodzielne usuwanie kokonów szerszeni lub os może być ryzykowne. Lepiej wezwać fachowców
Samodzielne usuwanie kokonów szerszeni lub os może być ryzykowne. Lepiej wezwać fachowców
Żądlące owady są zmorą każdego wakacyjnego wypoczynku. W tym roku nie dały się jeszcze zbytnio we znaki. Sytuacja może się zmienić jesienią.

Właścicielem jednej z firm zajmujących się usuwaniem kokonów jest Jan Klonecki: - W tym sezonie mieliśmy dopiero dwie interwencje, to w zasadzie normalne o tej porze roku. Pokolenia wiosenno - letnie owadów żywią się przede wszystkim pyłkami kwiatów, dlatego nie narzucają się aż tak człowiekowi. Problem jest z generacją jesienną, która będzie szukać pożywienia białkowego właśnie przy odpadach, śmieciach pozostawionych przez ludzi. Wtedy zawalczą z intruzami przeszkadzającymi w posiłku.

Element ekosystemu

Tego typu firmy mogą działać jedynie w sytuacji, gdy zgłosi się do nich właściciel bądź administrator danego terenu, czy budynku. - Nie możemy interweniować w lesie, jeżeli dzwoni do nas mieszkaniec letniskowego domku. Po pierwsze musielibyśmy działać nie na jego terenie, po drugie owady mają prawo tam przebywać. Często znajdują się w takiej odległości, która nie stwarza bezpośredniego niebezpieczeństwa - tłumaczy Klonecki.
- Nasza usługa kosztuje 70 zł plus 22-procentowy VAT i koszty dojazdu (1,5 zł za kilometr). Zdarza się, że ktoś po usłyszeniu kosztów rezygnuje z naszych usług, ale też czasem sami nie podejmujemy interwencji. Nieprawdą jest, że osy, pszczoły, czy szerszenie to nasz wróg. Te owady stanowią niezbędny element ekosystemu. Nie należy z nimi walczyć za wszelką cenę - kończy Klonecki.

Żuki w słoiku

Prywatne firmy odciążyły interwencje strażaków. - W poprzednich latach zdarzało się, że interweniowaliśmy nawet 15 razy dziennie, teraz nasza aktywność przy tego typu zdarzeniach ogranicza się do kilku wyjazdów w tygodniu - mówi kpt. Paweł Puchowski z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej.
Już od zeszłego roku strażacy pojawiają się przy gniazdach tylko, gdy zagrożone są osoby o ograniczonej zdolności ruchowej, czyli dzieci bądź osoby starsze. - Ludzie wiedzą już, do kogo trzeba się zgłosić, że nie zajmiemy się każdym przypadkiem. Jednak cały czas zdarzają się śmieszne sytuacje: jeden mężczyzna przyniósł nam kiedyś słoik żuków, które pojawiały się na jego posesji. Uważał, że są groźne, że powinniśmy niezwłocznie interweniować. Jednak takie historie to rzadkość - opowiada Puchowski.
Zdarzają się natomiast sytuacje ekstremalne. W niektórych wypadkach trzeba rozbierać np. część stropu, albo zaklejać pewne otwory pianką po wrzuceniu środka owadobójczego. - Po prostu w pewne miejsca nie jesteśmy w stanie dotrzeć, wtedy musimy sobie radzić w inny sposób. Pamiętam również kokon, który ważył ponad 50 kilogramów. Nie mieścił się do worka, w które je zazwyczaj zbieramy. Musieliśmy ciąć go na części - wspomina Puchowski.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska