
Stanisław Cylkowski, właściciel "Hadrogi" miał kilka aut, a w tym ten, elegancki kabriolet. Za kierownicą - Franciszek Kowalczyk
(fot. Fot. ze zbiorów Krystyny Kowalczyk)
Stoi przy dostawczej ciężarówce, którą przywiózł towar z hurtowni albo przy eleganckiej limuzynie. Siedzi za kierownicą kabrioletu, wioząc rodzinę właściciela firmy za miasto, na łono natury.
Cylkowski? Chyba znam to nazwisko...
- Pani ojciec pracował w "Hadrodze"? - upewniam się.
- Właśnie tam, na Matejki.
O "Hadrodze" czyli hurtowni aptekarsko-drogeryjnej napisaliśmy po raz pierwszy w ubiegłym roku. Tekst znalazł się również w drugim tomiku "Albumu" (wersja książkowa). Wtedy jednak nie znaliśmy Franciszka Kowalczyka, szofera z hurtowni, która należała do Stanisława Cylkowskiego. Opowiedziała nam o nim jego córka.
Pani Krystyna od wielu lat mieszka w Żarach, w Lubuskiem, ale o Bydgoszczy nie zapomina. Tu żyją jej krewni, na cmentarzu jest grób jej mamy. Ponadto z miastem, w którym się urodziła, łączy ją tyle wspomnień.
- Rodzice nie byli stąd - opowiada. - Tato urodził się w 1902 roku w Kraszewicach, w powiecie wieluńskim. Gdy Polska odzyskała niepodległość, został powołany do wojska. Służył w 66. pułku piechoty na ulicy Warszawskiej. Pod odbyciu służby wojskowej trafił do cywila i już pozostał w Bydgoszczy. W tym czasie jego rodzice, a moi dziadkowie mieszkali w Markowicach.
Pod koniec lat 20. Franciszek poznał Zofię Wełnińską. - Nie wiem, jakie były początki tej znajomości. Może stało się to w Bydgoszczy, gdzie mieszkało mamy rodzeństwo, a może w Kotomierzu, gdzie żyli dziadkowie Wełnińscy.
Młodzi przypadli sobie do gustu. 12 lutego 1928 r. pobrali się. - Przypuszczam, że tato zaczął pracować w "Hadrodze", gdy tylko powstała - dodaje pani Krystyna.
A co wiemy o hurtowni drogeryjnej aptecznej? Jej początki sięgają końca lat 20., gdy Kazimiera Cylkowska, żona Stanisława kupiła większość udziałów w spółce Hurtownia Drogeryjno-Apteczna "Hadroga" przy ul. Matejki.
W artykule "Nowe życie Hadrogi" Jolanta Zielazna pisała: "Cylkowski najpierw został jednym z dwóch dyrektorów, a siedem lat później firma stała się jego własnością. W hurtowni odbywała się także produkcja. Obok ogromnego magazynu w głębi podwórka, gdzie składowano towar w beczkach, skrzyniach i paczkach, było laboratorium. No i biura.
- To było duże laboratorium z doświadczonym chemikiem - wspomina Wiesława Szulc, córka Cylkowskiego. Firma zatrudniała 40-50 osób. Produkowała kremy, olejki do opalania, ale także pasty do podłóg, lak w tabliczkach albo w "ołówkach". W laboratorium wytwarzano również krople walerianowe, cukierki na kaszel".
Taka firma jak "Hadroga" nie mogła funkcjonować bez samochodów. Potrzebny też był szofer. Został nim właśnie pan Franciszek.
W rodzinnych albumach pani Krystyna przechowuje fotografie, na których widać jej ojca przy pracy - przy samochodach dostawczych bądź za kierownicą luksusowych wozów osobowych. Dostarczał towar do klientów, przywoził surowce do hurtowni, woził właściciela i jego rodzinę na wycieczki.
- Pan Cylkowski był w czasie wojny w obozie jenieckim. Przysyłał do nam listy, a ja mu odpisywałam. Musiał tatę bardzo cenić. Gdy dowiedział się, że ojciec został zamordowany przez Niemców, obiecał mojej mamie, że zawiezie ją na grób. Słowa dotrzymał. W maju 1945 roku pojechaliśmy jego samochodem do Boryszewa - wspomina.
W lipcu 1939 roku Franciszek Kowalczyk, żołnierz BydgoskiegoBatalionu Obrony Narodowej przebywał na ćwiczeniach w Górnej Grupie.
- 24 sierpnia ogłoszono pierwszą, tajną mobilizację. Tato założył mundur i poszedł do koszar. Trzy dni później widziałam ojca ostatni raz. To było podczas mszy polowej, która została odprawiana na boisku szkoły przy ulicy Chodkiewicza. Tego dnia wieczorem, przez umyślnego, tato przysłał do domu wiadomość, że mama ma przyjść do koszar. Ja już spałam.
3 października 1939 r. w domu Kowalczyków zjawiło się dwóch mężczyzn. - To byli panowie Stachowiak i Majer. Udało im się uciec z niewoli. Od nich mama dowiedziała się, że tato, razem z 49 członkami Bydgoskiego Batalionu Obrony Narodowej został rozstrzelany przez Niemców pod Sochaczewem.
Dzięki zabiegom mieszkańców Sochaczewa i PCK już wiosną 1940 r. w okolicach glinianki w Boryszewie dokonano ekshumacji. Ciała zamordowanych bydgoszczan przeniesiono na cmentarz w Kozłowie Biskupim. Od lat pani Krystyna tam jeździ, kładzie kwiaty i pali znicze na wspólnej mogile.