Andrzej Jerosławski najpierw swoje zdanie wyraził w rubryce "Ludzie mówią", potem dyskusję wywołał podczas sesji Rady Miejskiej. - Jestem zniesmaczony, że burmistrz popiera nepotyzm - mówił radny i sołtys Małego Mędromierza. - W szkole w Kiełpinie jest zatrudniona cała rodzina sołtysa: jego żona, zięć - który po odejściu na emeryturę sołtysa wszedł na jego miejsce jako woźny - a od niedawna córka, która prowadzi dwa sklepy.
Burmistrz Tadeusz Kowalski nawet nie chciał komentować tych zarzutów, bo uważa je za niepoważne. - Widział pan, jak na pańskie rewelacje zareagowali inni podczas spotkania sołtysów - tłumaczył Jerosławskiemu. - Proszę nie obrażać ludzi! Żona sołtysa od lat pracuje na jedną czwartą etatu i znakomicie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Zięć to typowa złota rączka: wykona drobny remont, naprawi co trzeba. Tacy ludzie są poszukiwani i cenieni. A córka sołtysa pracuje na zastępstwie, bo pracownica poprosiła o bezpłatny urlop. Nikt zatem nie został zwolniony z pracy.
I choć dyskusja szybko została ucięta, Jerosławski zdania nie zmienił. - Skoro ja kogoś oczerniam, to od czego są sądy? - mówi "Pomorskiej". - Podkreślam, że burmistrz czy sołtys to stanowiska zaufania publicznego. A jak się okazuje, w gminie funkcjonuje układ kolesiowski, w którym wykorzystuje się swoje stanowisko. Oj, wstyd!
Burmistrz podkreśla, że liczą się nie koligacje rodzinne, a kwalifikacje. Kowalski daje szefom szkół wolną rękę w doborze personelu. - Dyrektorzy nie muszą ze mną tego uzgadniać, nie ingeruję w personalia. Nie obchodzi mnie, czy ktoś ma sklepy i jachty, ważne, żeby dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków - mówi.