Mieszkańcy, którzy łowią "na lewo" są coraz bardziej bezczelni. Wielu z nich nie ukrywa się już w krzakach albo szuwarach, ale wędkuje w widocznych dla wszystkich miejscach.
Kłusownicy urządzili sobie ostatnio łowisko m.in. przy elektrowni nad Wisłą. Wielu ryb jednak nie zdążyli ukraść, bo wpadli "w sieci"... strażników.
- Złapaliśmy pięciu kłusowników. Trzech z nich ukaraliśmy mandatami w wysokości 200 złotych. Dwóch zapewniło, że wykupi karty wędkarskie - mówi Zbigniew Szymański, komendant Powiatowej Straży Rybackiej.
Pełne ręce roboty...
Komendant Szymański twierdzi, że kłusownicy to prawdziwa plaga i bardzo trudno z nią walczyć. W ostatnich trzech miesiącach strażnicy schwytali w sumie 89 osób, które łowiły bez pozwoleń.
W tym czasie straż wystawiła 31 mandatów karnych i 20 pouczeń. 4 wnioski o ukaranie zostały skierowane do sądu grodzkiego, a 9 do prokuratury.
Mimo wlepiania mandatów, ilość kłusowników wcale nie maleje. Bardzo denerwuje to prawdziwych wędkarzy, którzy mówią wprost: jeśli ktoś łowi bez karty, jest po prostu złodziejem!
- Wykupując karty, utrzymujemy i zarybiamy akweny oraz wreszcie płacimy za ich dzierżawę - tłumaczy Zbigniew Byczyński, wiceprezes toruńskiego okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego.
PZW stara się walczyć z kłusownikami, ale to bardzo trudne. Dlaczego? Bo Powiatowa Straż Rybacka liczy tylko 20 osób, a kontrolować musi w sumie 1,5 tys. ha jezior i 2 tys. ha rzek.
- Jest co prawda jeszcze państwowa straż, ale ona ma również małe zasoby kadrowe - dodaje Zbigniew Byczyński.