- To, że zniknęła większa suma pieniędzy w Carrefourze świadczy o braku odpowiedniego nadzoru - mówiła Anna K., która pracowała w Realu. Twierdzi, że doświadczone pracownice działu kas mają swoje sposoby na "podbieranie" utargu - pewnie tak się dzieje i w innych marketach, może na mniejszą skalę. Jeśli pracownica działu kas przywłaszczyła sobie pieniądze tylko raz czy dwa, to nikt tego nie wykryje.
Jeden z rodziców dziewczyny zatrudnionej w grudziądzkim markecie narzekał na niskie zarobki: - Córka haruje jak wół, aż szkoda patrzeć. Za symboliczne pieniądze. W Grudziądzu dużego wyboru nie ma, więc sporo młodych ludzi godzi się na taką pracę. Według mnie to jest wyzysk.
Jeden z byłych pracowników grudziądzkiego marketu nie dziwi się, że pieniądze z utargu kuszą pracownice z działu kas, bo: - Zarabia się śmiesznie mało, jesteśmy we własnym kraju "białymi Murzynami", a wzbogaca się właściciel sieci handlowej, zwykle obcokrajowiec.
- Każda kradzież jest naganna i demoralizuje - twierdzi jedna z naszych starszych Czytelniczek, Anna Korpalewska - nie tędy droga, nawet jeśli ktoś mało zarabia. Jak praca nie odpowiada, trzeba znaleźć lepszą, dokształcając się, robiąc kursy itp.
Jedna z pracownic Carrefour (zastrzegła nazwisko) podkreśla, że cała sprawa zniknięcia niemałych pieniędzy kładzie się cieniem na uczciwe osoby, zatrudnione w tej firmie: - Klienci potrafią teraz złośliwie komentować nawet drobną pomyłkę przy kasie. A przecież pracuję uczciwie. Nikomu nie życzę pracy w atmosferze podejrzeń i ciągłych "docinków".
Według kilku rozmówców, załogi nie narzekałyby na pracę w marketach, gdyby zarobki były wyższe. - Od dawna nie mieszkam w Polsce, ale wstydzę się, że w kraju, w którym się urodziłam i wychowałam, traktuje się ludzi jak w krajach trzeciego świata - ubolewa Arleta Rostowska.
* Za udział w dyżurze moim rozmówcom serdecznie dziękuję.