Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to zdrowo, na sportowo. Z Janowa do Bydgoszczy kajakiem

Dominika Kiss-Orska
Widok z kajaka
Widok z kajaka autorka
- Zima jest fajna dlatego, że można patrzeć na śnieg - tymi słowami powitałam ląd po trzygodzinnym spływie kajakiem po Brdzie. To nie było dotlenienie. Dotknęło mnie "nadtlenienie" organizmu.

Spływ z Janowa do Bydgoszczy

- Jedziemy na spływ kajakowy - rzucił w miniony piątek redakcyjny kolega, sportowiec jak się patrzy. - Kto się pisze?

Ok. Do wiosny sporo czasu, do lata - lata świetlne. Ja się piszę, ale kiedy dokładnie i po co już te zapisy robić?

- Spływ jest w niedzielę. Najbliższą niedzielę, 20 grudnia - dodaje kolega.

Ha, ha, ha, dobre sobie. Jasne: minus 15 stopni, rzeka skuta lodem. Nie, nie, jakieś żarty to raczej.

- Spływamy Brdą z Janowa do Bydgoszczy. Pod Łuczniczką mniej więcej kończymy - tłumaczy kolega.

Agata się zgłosiła. No nie. Ja też chcę, ale mogę nie przeżyć, no bo jeśli do redakcji ciężko dojść, to co dopiero spędzić trzy godziny na rzece w siarczystym mrozie.

- Ja też płynę - wyrwałam się i natychmiast stwierdziłam, że chyba zwariowałam.

Niedzielny poranek. Pakujemy się do auta - Agata, Marek, Paweł i ja. Dojeżdżamy do Janowa. Tam czeka już na nas czternastu innych dziwaków.

Trzy dziewczyny i piętnastu chłopa. Nie ma parytetu. Nie oponuję nawet gdy na odprawie komendant wycieczki mówi, że na tyle niech siedzi chłop, bo on steruje, a chłopy sterują lepiej. Jest mi zimno i godzę się na wszystko. Byle już siedzieć w kajaku i płynąć.

Okazało się, że rzeka zamarzła od Janowa do elektrowni w Opławcu. Spływ rozpoczęliśmy zatem od tej betonowej konstrukcji.

Siedzimy w kajaku. Bez wywrotki, spokojnie, delikatnie spłynęliśmy na rzekę. W moim sterniku zagotował się testosteron, zwłaszcza gdy zaczęłam błagać, by nie płynął w stronę elektrowni. Wtedy zaczął jeszcze "kolebotać" naszym pojazdem. Ok, zginiemy, trudno.

Ale nie. Zaczęliśmy płynąć w zwartym szyku. Jak pięknie. Ośnieżone krzaczki, powalone drzewa, watahy łabędzi i podrywające się do lotu zakochane pary dzikich kaczek. W połowie drogi zaczęło być zimno w palce od stóp i rąk. Weszłam do foliowego worka na śmieci i dłonie od odmrożenia uratował mój heroiczny sternik - Paweł. Oddał mi swoje narciarskie rękawiczki.
Dopłynęliśmy do Bydgoszczy. Niesamowite jest nasze miasto z perspektywy kajaka.

Przeżyliśmy też chwilę grozy. Przepływając pod Mostami Solidarności, widzieliśmy, jak rozpędzony łabędź przydzwonił głową w barierkę i wpadł do wody. Wyglądało to tragicznie, ale na szczęście ptak odzyskał przytomność i pofrunął dalej. Zawstydzony, jak mniemam.
Kawałek dalej musieliśmy przenieść kajaki, by ruszyć dalej przy Młynach Rothera. Agata z Markiem niczym para pionierów skuwali lód wiosłami, by reszta wycieczki mogła swobodniej przepłynąć pod operę. Tam zrobiliśmy tratwę, podzieliliśmy się opłatkiem i tą tratwą spływaliśmy dalej. Śmiesznie było, bo stanowiliśmy niezłą atrakcję dla bydgoszczan, którzy kiwali nam z rozdziawionymi paszczami i pstrykali zdjęcia. Po jakiś 15 minutach dopłynęliśmy do siedziby Bydgostii i tam nastąpił kres naszej podróży.

Wszyscy szczęśliwie wysiedli bez wywrotki i ze zdrowymi rumieńcami ruszyli po gorący barszczyk z uszkami. Smak tego barszczu - po wysiłku, na mrozie - długo będę wspominać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska