https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak zwierzę w klatce

Kamila Mróz
Pani Ania rozumie swoją winę, ale nie  może się pogodzić z tym, że na tej stacji, jak  twierdzi, nikt nie chciał jej pomóc
Pani Ania rozumie swoją winę, ale nie może się pogodzić z tym, że na tej stacji, jak twierdzi, nikt nie chciał jej pomóc Lech Kamiński
- Wszyscy mnie oglądali, jak jakiegoś przestępcę. Byłam bezsilna - mówi nasza Czytelniczka. Na stacji Carrefoura przeżyła zdarzenie, o którym szybko chciałaby zapomnieć.

Nazwijmy ją pani Ania.

Pani Ania mieszka w Dobrzejewicach i dojeżdża do pracy samochodem do jednej z toruńskich firm. Po drodze czasami tankuje na stacji Carrefoura - ma kartę stałego klienta tej sieci.

W poniedziałek zatankowała bak samochodu paliwem na kwotę 148 zł i dopiero, gdy przyszło do płacenia okazało się, że zapomniała torebki.

Nieporozumienie

Opowiada: - Powiedziałam o tym pani w kasie i zaproponowałem, żeby spisała dane córki, która była ze mną i miała przy sobie prawo jazdy, a ja chciałam szybko pojechać po pieniądze. Pani uprzejmie odpowiedziała, że nie ma problemu i za chwilę przyjdzie ochroniarz. Byłam pewna, że chodzi o to, by to ochroniarz pojechał ze mną po pieniądze. Czekałam, w końcu kazałam córce pojechać na dworzec, ponieważ jest studentką i spieszyła się na zajęcia do Bydgoszczy. Po jakimś kwadransie przyszedł ochroniarz i wtedy dopiero się zaczęło.

Pani Ania twierdzi, że ochroniarz wymagał od niej, żeby w jakiś sposób pieniądze natychmiast się znalazły. Nie wiedziała co robić. - Prosiłam go, by jednak pojechał ze mną do domu, ale powiedział, że nie może. Krążył wokół mnie i uśmiechał się z satysfakcją. Potem pojawili się jacyś inni ochroniarze. Czułam się jak zwierzę w klatce. Nikt mi nie podpowiedział, co w tej sytuacji mogę zrobić, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana - mówi dalej.

Na stacji pojawiła się policja.

Dzielnicowy nie poświadczy

- Prosiłam pana policjanta, żeby skontaktował się z moim dzielnicowym, który przecież mnie zna, może poświadczyć, że nie jestem żadnym przestępcą. Powiedział, że nie ma takiego obowiązku. Chciałam pożyczyć komórkę od taksówkarza, ale nie miał. Pożyczyłam ją w końcu od jakiegoś klienta stacji i zadzwoniłam pod jedyny numer telefonu, jaki w tym zdenerwowaniu pamiętałam - do mojej znajomej na Rubinkowie - wyjaśnia.

Znajoma pani Ani z kilkumiesięcznym dzieckiem zdołała dojechać po kilkudziesięciu minutach. Mieszkanka Dobrzejewic mogła wreszcie zapłacić za zatankowane paliwo. W międzyczasie policjant odkrył, że kobieta nie ma przy sobie prawa jazdy i OC (zostały w torebce), więc wezwał lawetę.

Pani Ania z komórki znajomej zadzwoniła do komendy miejskiej i uprosiła, by nie narażać jej na dodatkowe koszty związane z odholowaniem samochodu. Została zobowiązana do dostarczenia dokumentów na komendę do godz. 14.00, a na odchodnym dostała mandat - 150 zł.

Klientom idziemy na rękę

Inaczej sytuację przedstawia dyrektor w toruńskim Carrefourze, według którego ochrona zaoponowała pani Ani wezwanie taksówki, a ona z tej propozycji nie skorzystała. - Bo to jedyne rozsądne wyjście w takiej sytuacji. Dowództwa ochrony twierdzi jednak, że ta pani nie chciała nic zrobić - mówi. Nie wydaje się to panu nielogiczne? Sytuacja była przecież dla niej krępująca - pytam. - Oczywiście każdy przypadek jej inny. Ale to nie jest takie dziwne. Sam jakieś półtora miesiąca temu uczestniczyłem w rozmowie z klientami, którzy nie zamierzali dokonać płatności, jak okazało się, że brakuje im środków na karcie płatniczej. I też mieli wielkie pretensje i byli bardzo oporni. - odpowiada. Po czym po dziesięciominutowej rozmowie zabrania wykorzystania tego, co powiedział oraz podawania swojego nazwiska i odsyła mnie do rzeczniczki Carrefour Polska. Mimo wszystko zadzwoniłam. Z panią rzecznik próbowałam skontaktować się kilka razy, komórkę odebrała raz, ale jej kilkakrotnie powtórzone "halo" wskazywało na to, że mnie nie słyszy.

Nasza dobra wola

Okazuje się, że w takich sytuacjach wzywanie policji nie jest standardem.

Mówi Ewa Grzelak, oficer prasowy policji: - Ta pani powinna najpierw spróbować porozumieć się z ochroną. Skoro jednak tak się stało, to widocznie ochrona miała ku temu powody, żeby wezwać policję. Policjant wykonał wszystkie rutynowe czynności, czyli sprawdził czy przypadkiem ta pani nie jest osobą poszukiwaną i czy samochód nie jest kradziony. Na dodatek wykazał dobrą wolę, ponieważ pani nie miała przy sobie dokumentów, a bez nich, w zasadzie, nie powinna jechać autem, które zgodnie z prawem mogło być sholowane.

Pani Ania jeszcze dziś nie może o tej całej sytuacji myśleć spokojnie: - Nie powinnam zapomnieć tej nieszczęsnej torebki. Ale czy to powód, żeby ochrona stacji potraktowała mnie jak przestępcę?

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska