To miał być obiekt, na którym rozgrywane mogłyby być międzynarodowe zawody lekkoatletyczne i piłkarskie.
Zadaszone trybuny, oświetlenie umożliwiające przeprowadzanie transmisji telewizyjnych, nowoczesny system zraszania murawy.
I wszystko za jedyne siedem milionów złotych i w dodatku w trzy lata. Tak przynajmniej twierdzili w 1997 roku ówcześni włodarze Torunia z prezydentem Zbigniewem Boćkiem i jego zastępcami Jerzym Janczarskim i Januszem Strześniewskim.
Stadion na miarę trzeciej ligi
Zamiast tego po wpompowaniu już ponad 13 mln zł i konieczności dołożenia kolejnych dwóch, powstał trzecioligowy stadion piłkarski. Za to z pisuarami ze stali nierdzewnej, których pewnie nawet na słynnym angielskim Wembley nie ma. Ale tylko pod jedną stroną trybun, pod drugą do dziś nie ma toalet.
Nie ma też oświetlenia i dachu nad trybunami. Gdyby chcieć zrealizować inwestycję według dokumentacji trzeba by dołożyć kolejnych osiem milionów.
Jak do tego doszło?
Stadion lustrowały specjalne zespoły z różnych wydziałów magistratu, złożona z radnych komisja rewizyjna, wreszcie obecny wydział kontroli Urzędu Miasta. Prawie wszystkie stwierdzały nieprawidłowości.
Zaczynając od tego, że już w pierwszej umowie jaką ówczesny Zarząd Miasta podpisał z inwestorem zastępczym aż roi się od błędów, aż po brak zainteresowania ze strony włodarzy dlaczego nagle koszt inwestycji wzrósł trzykrotnie.
Wchodzi prokuratura
Prezydent Michał Zaleski pół roku po objęciu władzy, w maju 2003 roku, złożył w sprawie stadionu doniesienie do prokuratury.
Nie wskazał jednak kto miał się ich dopuścić. Dlatego prokuratura prowadziła dochodzenie w sprawie, a nie przeciwko konkretnym osobom. Przyjęła jednak kwalifikację prawną z artykułu 231 kodeksu karnego, który mówi o przekroczeniu uprawnień lub niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych.
Zastanawiające, że do prowadzenia tak skomplikowanej sprawy, pełnej problemów prawnych, finansowych i technicznych, został wyznaczony nie prokurator, ale niedoświadczony policjant, z sekcji przestępczości gospodarczej. Zresztą syn ówczesnego urzędnika miejskiego.
Prokuratura raz jeszcze
Po półrocznym badaniu sprawy dochodzenie zostało umorzone, z braku "materiałów, które by dostatecznie uzasadniały złamanie prawa". Zaleski nie zgodził się z tą decyzją i złożył zażalenie. Sąd rozpatrzył je dopiero po roku. Nakazał jednak prokuraturze wznowić śledztwo.
Trwało półtora roku. Powołano biegłych z zakresu budownictwa i księgowości. Ale jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy efekt jest taki sam jak poprzednio. Dochodzenie zostało umorzone.
Winnych nie ma.