Badacze sieci, znawcy social mediów pewnie już to jakoś opisali i w swoich opracowaniach opatrzyli stosowną naukową terminologią.
Tak, czy inaczej Facebook wczoraj poinformował, że po masakrze w meczetach w Nowej Zelandii usunięto półtora miliona kopii filmu, który w sieci zamieścił zamachowiec. Nagranie udostępniali sobie wzajemnie użytkownicy Facebooka. 300 tysięcy filmów przeszło przez sito algorytmów strzegących treści zamieszczanych na portalu firmy z Doliny Krzemowej.
O czym to świadczy? O niczym innym poza tym, że w ten sposób „userzy” niejako wykonali testament zbrodniarza z Nowej Zelandii. Zbrodniarza, który po zatrzymaniu nie ukrywał swojego podziwu dla innego masowego mordercy - Andersa Breivika. Tak oto w erze powszechnego dostępu do globalnej sieci przejawia się dominanta współczesnej kultury, którą jest język obrazu, memów. W tym przypadku język będący nośnikiem (i tworzywem) memów, ocieka też krwią. Czy tacy właśnie jesteśmy? Żądni krwi? Nie potrafiący uszanować pamięci ofiar bestialskiego ataku? Stajemy się skrajnie eksibicjonistyczni i tego samego żądamy od naszych „znajomych” z portali społeczenościowych?
Coś innego jeszcze przychodzi na myśl. A to, mianowicie, że wszystko to, co zostało już powiedziane, nie tylko prawdopodobnie jest prawdą, ale pewnie i tak uświadomienie sobie tego mało kogo obchodzi. Dowód? Wczoraj, trzy dni po zamachu w Christchurch 37-letni Gokman Tanis strzelał do pasażerów tramwaju w Utrechcie. A kliknięcia wpisów na Twitterze i innych portalach donoszące szczegółowo (ze zdjęciami oczywiście), którymi ulicami przemieszczają się antyterroryści w czasie obławy na zamachowca, szły w miliony.