- Dla chorych i biednych nie ma żadnej litości - mówi smutno Józef Lisewski. Tam, gdzie mieszka, brak nawet wody, a od świata dzielą inwalidę schody nie do pokonania.
Przed laty gmina przydzieliła państwu Lisewskim mieszkanie socjalne w małej wsi Lisewo Młyn pod Golubiem-Dobrzyniem. 56-letni pan Józef już wtedy cierpiał na cukrzycę, ale nie podejrzewał jeszcze, że pierwsze piętro przemieni się kiedyś w więzienie. Latem zeszłego roku miał amputowaną prawą nogę, porusza się na wózku. Choroba rozwija się, a na poprawę nie ma nadziei. - Po pół roku zaczęła się psuć też druga noga - opowiada mężczyzna. - Nie da się tego wyleczyć. Czeka mnie kolejna amputacja, lekarze nie wiedzą tylko kiedy.
Z cukrzycą wiążą się też inne dolegliwości. Pan Józef traci wzrok. Niskie ciśnienie powoduję, że bardzo szybko czuje zimno. Musi przestrzegać diety.
Propozycja urzędników: pod namiot
Całodobową opiekę nad mężem sprawuje pani Irena. Od 2000 roku poświęca się już tylko temu, z pracy trzeba było zrezygnować. Warunki, w jakich przyszło żyć, też Lisewską wpędziły w choroby. - Mam nadciśnienie tętnicze, astmę i najgorsze te kłopoty z kręgosłupem - wymienia. - Odwiedzam lekarzy prawie tak często jak mąż.
Lisewscy muszą się miesięcznie utrzymać za kwotę 1293 zł. - Po amputacji renta męża nie starczała nawet na leki - dodaje kobieta. - Dobrze, że pani Asia da czasem w sklepie na zeszyt. Wie, że jak przyjedzie renta, to ja oddam.
Życie Lisewskich stało się prawdziwym dramatem ze względu na stan mieszkania socjalnego przyznanego im przez gminę. - Tymczasem od urzędników usłyszeliśmy nawet słowa, że jak nam się nie podoba, to możemy iść pod namiot - żali się bezradnie pani Irena.
Czy Przybysz jest młynarzem?
Edward Dębiec, wójt gminy Golub-Dobrzyń przyznaje, że zna sprawę. - W zeszłym roku wymieniliśmy tam kilka okien, podlepiliśmy sufit na klatce - mówi. - Jeśli ci państwo nadal potrzebują pomocy, zrobię wszystko, co możliwe. Tym bardziej, że nie mamy tu do czynienia z żadną patologią, tylko z chorobą.
Spełnieniem marzeń dla Lisewskich byłaby zmiana mieszkania socjalnego na inne. - Nawet mniejsze lub droższe - deklarują. - Bo ten trud i dodatkowe koszty, które ponosimy mieszkając tu gdzie teraz, to ponad nasze siły.
Najlepiej byłoby w Golubiu-Dobrzyniu, blisko lekarzy, do których ciągle muszą jeździć. Ale przede wszystkim - już nie na piętrze.
Lokum socjalne na parterze jest nawet w tym samym budynku. Zawsze przynależało ono młynarzowi. Krótko przed tym, kiedy gmina sprzedała młyn na elektrownię, wydzierżawił go Henryk Przybysz.
- Ale sąsiad od lat pracuje w sklepie, nigdy nie był młynarzem - żalą się Lisewscy. - 12 lat temu, kiedy wyprowadzał się dawny dzierżawca Orzechowski, mówił do nas: znoście meble na dół. Do dziś żałuję, że się baliśmy.
- Mieszkań socjalnych zawsze nam brakuje, obiecać mogę, że przyjrzę się, jakie mamy możliwości - deklaruje wójt. - Jeśli chodzi o pana Przybysza, nie przystał na prośby o przeprowadzkę. To są zawsze trudne sprawy, ludzie inwestują w mieszkanie z myślą, że zostaną tam na lata. Nie możemy Przybysza tak po prostu wyrzucić.
Woda, okna, schody - luksus
Całkiem możliwe do realizacji od ręki wydają się jednak inne zmiany, których Lisewcy też nie mogą się doprosić.
- W mieszkaniu nie mamy wody, muszę ją nosić ze studni na podwórku - tłumaczy pani Irena. - Nie mamy też łazienki. Kiedy gmina kilka lat temu sprzedała pół budynku, to zarazem pozbyli się tej części działki, gdzie mieliśmy WC. Trzeba było załatwiać się "na wiaderko", a nieczystości znosić i zakopywać. Dopiero, gdy pan Romanowski kupił młyn i zrobił elektrownie, to on zainterweniował i zbudowali nam odpływ.
Dopływu wody wciąż nie ma. Jest w budynku obok, niektórzy sami pociągnęli rurki chałupniczymi metodami. - Urzędnicy nam obiecywali, byli tutaj i mówili nawet, które meble w kuchni trzeba będzie przestawić - mówi pani Irena. - A potem sprawa ucichła.
Kolejny problem to okna. - Chodziłam po urzędach, w końcu wymienili jedno na klatce i dwa w kuchni - dodaje Lisewska. - Robili to w grudniu, mieliśmy temperaturę na minusie. Okna w pokoju zostały stare. Już ich nie otwieram, zakleiłam, żeby się nie rozpadły.
Najgorszym kłopotem pozostają schody. Pan Józef, póki mógł, wdrapywał się po czworakach. Teraz jest właściwie uwięziony w mieszkaniu.
- Brakuje mi już sił i zręczności, żeby go sprowadzać - mówi pani Irena. - Schody nie mają nawet porządnej poręczy, jedna osoba już tutaj spadła i trafiła do szpitala. Poza tym przy mojej chorobie kręgosłupa, nie radzę już sobie w tak złych warunkach z noszeniem wody albo węgla.
Po naszej interwencji wójt obiecuje, że mieszkanie będzie odremontowane w październiku. - Teraz nasza ekipa pracuje w innym miejscu, ale jak tylko skończą, skieruję ich do państwa Lisewskich - deklaruje Dębiec. - Jeśli chodzi o wodę, okna i schody, możemy im pomóc.
Do sprawy wrócimy.
Udostępnij