
Tylko morze, skały i maleńkie kajaki. Takie są wody dalekiej północy. Gdy wiatr przycichnie, można zrobić zdjęcie.
(fot. Fot. Archiwum wyprawy)
Wyspa leży w Norwegii w pobliżu samego "czubka" kontynentu europejskiego, daleko za Północnym Kręgiem Polarnym.
Uczestnicy wyprawy właśnie wrócili do Bydgoszczy - w takim składzie, w jakim wyruszyli. - Choć wszystko mogło się zdarzyć - śmieją się, gdy napięcie już ustąpiło: Marek Kwaczonek, Tomasz Szymczak i Dionizy Fanslau. - Fale były wielkie jak piętrowe autobusy - podkreślają.
Arktyczny chłód
- Dziś, kiedy w naszym kraju lato w pełni, wprost nierealne jest wspomnienie jeszcze sprzed kilku dni iście arktycznych temperatur. Dość powiedzieć, że odzież i sztormiaki zdejmowaliśmy tylko przed wskoczeniem do śpiworów, przed snem. To mało komfortowe, ale cóż - to była ekstremalna wyprawa - wspomina Marek Kwaczonek.
- O tak. Jeśli nawet mnie marzły nogi w grubym puchowym śpiworze, to znaczy, że było bardzo zimno - uzupełnia wypowiedź Marka Tomasz Szymczak. Temperatura wody wynosiła ok. 5 st. Celsjusza, powietrza pomiędzy 3 a 8, w nocy ok. 2. Do tego silny wiatr. Nocowali w namiocie rozłożonym na skałach, w miejscach osłoniętych skałami lub w opuszczonych szałasach, w których wiatr hulał w najlepsze. Toteż wszystkie szczeliny starali się zakryć sztormiakami.
Norwedzy jak pogoda
Mieszkańcy północy przypominają trochę tutejszą pogodę. Wieje od nich chłodem. Wszędzie gdzie dotąd bydgoszczanie pływali, spotykali się z zainteresowaniem ludności. Tu nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.
- Ale bywało też gorąco - zauważa Dionizy Fanslau, uczestnik i lekarz wyprawy. - Myślę o ogromnych falach, jakie uderzały zwłaszcza w północne brzegi Wyspy Soroya. Szczególnie niebezpieczne były te odbijające się od nadbrzeżnych skał i powracające na morze. Wtedy zderzały się z nadciągającymi od północy, by bryzgami wystrzelić ku niebu. Ale spokojnie, żadna wywrotka nam się nie przydarzyła. Na szczęście...
Śmierci w twarz
Kajakarze podkreślają, że wywrotka w północnych strefach Morza Norweskiego, to jak spojrzenie śmierci w twarz. Co prawda mieli na sobie suche kombinezony (nieprzemakalne), ale to tylko teoria.
Ryzyko minimalizowali jak mogli, napływając na wysokie fale dziobami. Wtedy kajak jest bardziej stabilny. Przydało się też doświadczenie z poprzednich wypraw morskich na Bornholm, Alandy, Islandię, treningi na Zatoce Puckiej.
Śmiałkowie korzystali z polietylenowych kajaków morskich brytyjskiej firmy Perception, zatem specjalnie przystosowanych do takich wypraw. Jednostka jest dłuższa od zwykłych (ponad 5 m), posiada zadarty dziób i komory wypornościowe, służące też jako luki bagażowe. Kajak jest zabezpieczony przed zalaniem przez fale szczelnym fartuchem.
Oczywiście, każdy uczestnik płynął w kamizelce asekuracyjnej, na pokładzie miał środki łączności i sygnalizacyjne (czerwone race świetlne).
"Murmańsk" i inne wraki
- Byliśmy też w Murmańsku - żartuje Marek. - No, nie dosłownie, ale na pokładzie krążownika "Murmańsk", który zerwał się z holu i osiadł na przybrzeżnych skałach w pobliżu miejscowości Sorvaer. To prawdziwy kolos, a mimo to miotają nim fale. Gdy weszliśmy na jego pokład, czuliśmy się, jak gdyby płynął.
Rejs w pigułce
Kajaki transportowane były na dachu auta osobowego. Przejazd z Bydgoszczy do Gdyni, następnie 18 godzin promem do szwedzkiego Nyneshamn. Stamtąd znów samochodem, 20 godzin przejazd przez Szwecję, Finlandię i Norwegię do portu Hamerfest.
Wyspa Soroya jest największą w tej części wybrzeża norweskiego, bardzo bliską słynnego Przylądka Nordkapp, czyli najbardziej na północ wysuniętego skrawka lądu europejskiego. Bydgoszczanie przepłynęli przez 7 dni ok. 250 km. Pierwszymi Polakami, którzy płynęli tu kajakami była w 2005 r. ekipa księdza Dariusza Sańko, niestety nieżyjącego już (zginął w 2006 r. górach Kaukazu).
Były też inne wraki i części wyposażenia. Jednak największe wrażenie zrobiła na nich zardzewiała kotwica, przytwierdzona do jednej z skał, pod którą modlił się w roku 2005 śp. ksiądz Dariusz Sańko. Dokładny opis tego miejsca można znaleźć w jego dzienniku zamieszczonym w Internecie.
Nie mniejsze wrażenie zrobiła na nich opuszczona baza wielorybnicza, w tym kotły, w jakich wytapiano tłuszcz. W naczyniu mieści się co najmniej trzech dorosłych mężczyzn. Mimo chłodu, nie próbowali podpalać pod kotłem.
Tylko morze, ryby i skały...
- Tak, to była wyprawa morska, ale czuliśmy się jakbyśmy płynęli przez góry - wspominają kajakarze. - Skały wznosiły się nad morzem kilkusetmetrowymi urwiskami, ale ponad nimi widzieliśmy jeszcze wyższe, ośnieżone formacje, sięgające nawet 1200 metrów.
Norweskie wody słyną z obfitości ryb. Miejscowa ludność wciąż korzysta z tego bogactwa. Suszarnie ryb są charakterystycznym elementem tutejszego krajobrazu. Ususzona ryba twardnieje na wiór. Próba ugryzienia może się skończyć połamaniem zębów. Przed konsumpcją mięso długo się moczy w wodzie.
Z obfitości łowisk korzystają też wędkarze, którzy przyjeżdżają tu z całego świata. To już prawdziwy przemysł turystyczny, z którego żyje wielu dawnych rybaków norweskich. Ci, którzy cenią czas i nie liczą się z wydatkami, przylatują do baz wędkarskich helikopterami, przesiadają się do szybkich łodzi i wyruszają na morze...
Nasi kajakarze też skorzystali z okazji i o niejedną rybkę złowioną własnoręcznie menu wzbogacili. - Za rok może zjemy rybkę na Grenlandii? - zastanawiają się.
Teraz Lofoty
Na Morzu Norweskim jest już druga kajakarska ekipa, tym razem w mieszanym, bydgosko-gdańskim składzie.
Jarosław Surwiło - Bohdanowicz i Tomasz Kuśmierek płyną wokół archipelagu Lofotów. W 10 dni chcą pokonać 350-400 km.