Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z ponad 500-kilometrową trasą można sobie poradzić, ale z przepisami nie. Przekopu mierzei nie udało się kajakarzom pokonać

Marek Weckwerth
Marek Weckwerth
Kajakarze wpływają od Zatoki Gdańskiej w kanał wiodący do śluzy Nowy Świat i dalej na Zalew Wiślany. Nie dostają jednak zgodny na przepłynięcie i muszą wrócić na morze
Kajakarze wpływają od Zatoki Gdańskiej w kanał wiodący do śluzy Nowy Świat i dalej na Zalew Wiślany. Nie dostają jednak zgodny na przepłynięcie i muszą wrócić na morze Fot. Archiwum wyprawy
Kajakarze ruszyli w długi okrężny rejs 540-kilometrową trasą dla przygody i sprawdzenia swoich możliwości, ale nie ukrywają, że gwoździem programu miało być przepłynięcie przekopu Mierzei Wiślanej. I mocno się zawiedli.

- Tak, pomysł zrealizowania pętli z bydgoskiego Fordonu do Fordonu zrodził się podczas oglądania relacji otwarcia przekopu mierzei i śluzowania pierwszych obiektów pływających – przyznaje Grzegorz Rajewski z Bydgoszczy, komandor rejsu i wielu dużych imprez, w tym corocznego Międzynarodowego Zimowego Spływu Kajakowego Energetyków na Brdzie.

Udało się zgromadzić chętnych i bardzo doświadczonych kajakarzy z regionu i nie tylko, a byli nimi poza panem Grzegorzem: Lucyna i Bogdan Serożyńscy z Torunia, Jerzy Piniarski z Ryszewa w gm. Rogowo, Bogdan Smaga z Łobza i Andrzej Gomol z Bydgoszczy. Część trasy pokonali: Magda Staniszewska (Poznań), Leszek Małek (Elbląg) oraz Tadeusz Szypliński (Gdańska. Asekurację z lądu oraz przewóz bagażu i kulinarne niespodzianki zapewnił Krzysztof Palmowski.

Wodniacy dokładnie zaplanowali trasę, a komandor wystąpił do Urzędu Morskiego w Gdyni o pozwolenie na przepłynięcie kanału żeglownego przecinającego Mierzeję Wiślaną i takową otrzymał na piśmie. Jednym z wymogów była eskorta motorówki, ale jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy Rajewski skontaktował się z Kapitanatem Portu Nowy Świat (bo on zawiaduje przeprawą i otrzymał informacje, że problem motorówki da się rozwiązać na miejscu.

Z Fordonu do ujścia Wisły

Kajakarze ruszyli raźnie ku morzu Wisłą z bydgoskiego Fordonu 17 czerwca rano. Pierwsza przerwa była w Chełmnie, druga w grudziądzkiej marinie (w sympatycznej atmosferze), zaś na nocleg zameldowali się na kwidzyńskim brzegu. Za rufami zostawili dokładnie 93,6 kilometry.

Nazajutrz o godz 8.00 wystartowali do drugiego etapu z metą w Mikoszewie, tuż za przeprawą promową. Wisła nie była łatwa, bo wody mieli mało i prowadzeni przez Andrzeja Gomola musieli kluczyć pomiędzy łachami w poszukiwaniu głębszych przejść. Pokonali 72,07 km. Obiad zjedli w pobliskiej knajpce.

To też może Cię zainteresować

Trzeciego dnia pobudkę zarządzono już o godz. 3.15, a start na 4.00. To dlatego, że 30-kilometrowy odcinek najpierw tzw. przekopem Wisły, a potem po morzu musieli pokonać do godz. 9.15, bo dokładnie na ten czas planowane było wejście do śluzy Nowy Świat. W Mikoszewie do rejsu dołączyli Tadeusz i Leszek.

- To było doprawdy mistyczne przeżycie, przecudne widoki wschodzącego słońca, mgły snującej się nad spokojną wodą ujścia Wisły i wreszcie szumu morza. Pełna cisza na kajakach i kontemplowanie przyrody – wspomina Grzegorz Rajewski.

Morze było bardzo spokojne, aczkolwiek prognozy mówiły o silnym wietrze ze wschodu po godz. 13.00.

Formalności jak przeszkoda z betonu – nie do pokonania!

Godzinę przed czasem 7-osobowa teraz grupa dotarła w pobliże portu Nowy Świat na przekopie Mierzei Wiślanej. Komandor skontaktował się z kapitanatem portu i dostał zgodę na wejście do portu.

- Po dotarciu do śluzy zapytano mnie czy jest motorówka? Poinformowałem, że mieliśmy ten problem rozwiązać na miejscu, ale operator śluzy kategorycznie odmówił śluzowania bez asysty motorówki - kontynuuje komandor.

W porcie stała motorówka kapitanatu portu, ale – zdaniem naszego rozmówcy - obsługa nawet nie chciała podjąć rozmowy. Obok motorówki stał jacht żaglowy, ale jego załoga powiedziała kajakarzom, że nie może pomóc. Sami tu utknęli, bo od dwóch dni serwisowany jest most obrotowy na kanale i nie mogą przepłynąć. Prośba kajakarzy do kapitanatu o skorzystanie ze slipu (pochylni wodnej na brzeg) i przeniesienie sprzętu także nie poskutkowała. Odmowę wytłumaczono remontem slipu, który został oddany do użytku... pół roku wcześniej.

- Rozmowy przebiegały w bardzo nieprzyjaznej atmosferze. Ze strony pracowników śluzy brakowało empatii i dobrej woli. Kazano nam wyjść z portu, choć obsługa musiała wiedzieć, że nadciąga silny wiatr. Naszym zdaniem kapitan portu i jego podwładni nie zasługują na tytuł Ludzi Morza. Nigdzie na wodach dostępnych dla kajaków w Polsce i za granicą nie spotkaliśmy się z tak absurdalnym obowiązkiem asysty łodzi motorowej w śluzie – komentuje Rajewski.

UM w Gdyni: Nie wypełnili warunków

Jeszcze tego samego dnia „Gazeta Pomorska” zapytała Urząd Morski w Gdyni o przyczyny nieprzepuszczenia kajakarzy.
- Grupa kajakarzy nie wypełniła warunków bezpiecznego przejścia przez kanał żeglugowy, które zostały jej przekazane pisemnie – odpowiedziała nam  Magdalena Kierzkowska z Biura Dyrektora Urzędu Morskiego w Gdyni, rzecznik prasowy.

5 czerwca, zgodnie z obowiązującymi przepisami, kapitan Portu Nowy Świat wyraził jednorazową zgodę na przepłynięcie i śluzowanie 19 czerwca siedmiu kajaków na trasie: Zatoka Gdańska - Port Nowy Świat (śluzowanie) - Zalew Wiślany. W piśmie bardzo wyraźnie zostały wyszczególnione warunki, jakie grupa musi spełnić, w szczególności te dotyczące ciągłej komunikacji i nasłuchu na kanale 68 UKF podczas przebywania na całym akwenie Portu Nowy Świat.

Pani rzecznik wyjaśniła też, iż grupa nie była zabezpieczona w UKF, czyli nie spełniała warunku, a jedynie komunikowała się ze służbą dyżurną kapitanatu przez telefon komórkowy. Następnym, bardzo ważnym warunkiem, który nie został spełniony, było zabezpieczenie przejścia kajaków przez łódź motorową wyposażoną w łączność na kanale 68 UKF. Wobec niespełnienia warunków odmówiono możliwości przejścia przez port i śluzowania.

Magdalena Kierzkowska dodała, iż przejście przez śluzę, tak jak w każdym innym porcie, określają Przepisy Portowe, przy tworzeniu których nadrzędną zasadą jest zapewnienie bezpieczeństwa oraz równego traktowania wszystkich użytkowników.

Kajakarze komentują...

Po naszych dwóch pierwszych artykułach (drugi opisywał perypetie kajakarzy po podniesieniu się fali na Zalewie Wiślanym) odezwali się kajakarze, którzy mieli podobne problemy na przekopie Mierzei Wiślanej.

- Sprawa urzędniczej niekompetencji i nieuzasadnionego ograniczania osobistej wolności leży mi szczególnie na sercu. To rzeczywiście skandaliczne i niczym nie uzasadnione ograniczanie wolności żeglugowej oraz uprawiania sportów wodnych w Polsce – stwierdza Piotr Kozłowski, doświadczony kajakarz z Gdańska, który 30 lat służył w Marynarce Wojennej, współautor strony www.polskibrzeg.pl.

Jemu i jego kompanowi wypraw kajakowych Michałem udało się kanał przepłynąć, ale obaj zdają sobie sprawę, że nie każdy kajakarz ma na wyposażeniu radio VHF. A jeśli ma, to po co mu jeszcze łódź motorowa? - pytają.

Pan Piotr opisał swoje perypetie związane z przygotowaniem do przepłynięcia przekopem (notabene mocno kibicował tej kosztownej inwestycji), swoją korespondencję z Urzędem Morskim w Gdyni i rozmowy telefoniczne z Kapitanatem Portu Nowy Świat, i ich odpowiedź, że przejście (oprócz wyposażenia w radio) możliwe jest tylko z asystą motorówki.

- Skąd i jak do kajaka zapakować łódź motorową? - zastanawiali się kajakarze. Zostało im zatem zamówienie komercyjnej usługi asysty holownika i pilota z radiem VHF (dobrze, że nie śmigłowca MW) dla przejścia przekopu Mierzei Wiślanej za jakieś kilka tysięcy złotych.

To też może Cię zainteresować

- Czy to tylko podciągnięty do absurdu poziom asekuranctwa, niespotykanego nigdzie na świecie? Nie wiem. Coś mi się wydaje, że to nasze "morskie okno na świat", o które tak nasi przodkowie walczyli przez wieki, jest ciągle mocno zaryglowane, zabite gwoździami i zamalowane wapnem z napisem "Nie przeszkadzać, tu się pracuje!" - konstatuje pan Piotr.

Stracili czas, zalew rozfalował się

Wróćmy jednak do rejsu „naszych” kajakarzu...Po wyjściu z portu Nowy Świat ponownie znaleźli się na morzu, ale tylko po to, aby zaraz wylądować na plaży i przenieść kajaki do najbliższej drogi, gdzie podjął ich pan Krzysztof – logistyk wyprawy. Ten przewiózł ich do Kątów Rybackich, gdzie z dużym opóźnieniem w stosunku do planu rozpoczęli kolejny odcinek rejsu – teraz już po Zalewie Wiślanym.

Po pokonaniu większej części tego rozległego morskiego akwenu nagle zerwał się silny wiatr i podniosła fala. Kajakarze zostali zmuszeni do sztormowania i skorygowania kursu. Podzielili się na dwie grupy i starali się trzymać w polu widzenia, ale ze względu na trudne warunki nie było to łatwe. Pierwsza grupa po dotarciu do zatoki rzeki Elbląg i zatrzymała się na lewem brzegu, ale zamykający tą grupę kolega nie zauważył lądujących na brzegu i płynął dalej do Elbląga. Jego żona próbowała się z nim skontaktować telefonicznie. Bez skutku, bowiem „komórkę” miał w luku bagażowym.

Kobieta skontaktowała się z Tadeuszem Szyplińskim, który poinformował ją, że grupa straciła z nim kontakt w trudnych warunkach pogodowych. Zaniepokojona kobieta zaalarmowała służby ratownicze. Na miejsce akcji szybko przyjechała jednostka wodna straży pożarnej, spuszczono łodzie motorowe i rozpoczęto poszukiwania. Po około 1,5 godziny od rozpoczęcia akcji kajakarze otrzymali informację z centrum Elbląga, że zaginiony dotarł cały i zdrowy. Akcję poszukiwawczą odwołano.

- Lekcja z tego zdarzenia jest oczywista: na dużych akwenach nie można ulegać czarowi dobrej pogody, bo ta szybko może się pogorszyć, lecz fartuchy pod ręką i płynąć w jednej zwartej grupie. Wieczorem na kempingu w Elblągu było o czym rozmawiać – zapewnia komandor grupy.

Podsumowano też kilometraż na zalewie – w porównaniu do dotychczasowych wyników wyszło słabiutkie 19.07 km, ale też cały dzień był bardzo trudny.

Kajakarze są przekonani, że gdyby nie restrykcyjne przepisy obowiązujące na przekopie Mierzei Wiślanej, a podyktowane jakoby bezpieczeństwem, wszystko poszłoby dobrze. Grupa szybko przepłynęłaby Zalew Wiślany po spokojnej wodzie. Strata kilku godzin między porankiem a południem była decydująca i już na otwartej wodzie wzmógł się wiatr i podniosła fala. Prognozy przewidywały tę zmianę. W efekcie przepisy zamiast poprawić bezpieczeństwo przyczyniły się właśnie do jego naruszenia.

- Tylko co to obchodzi Ludzi Morza? Wątpliwe czy choćby zastanowią się nad tym zdarzeniem, wyciągną z niego wnioski – uważają uczestnicy wyprawy.

Na Kanale Elbląskim

20 czerwca kajakarze popłynęli przez Elbląg rzeką o tej samej nazwie, pokonali jezioro Drużno (rezerwat ptactwa i ryb, piękny akwen dla kochających przyrodę) i wpłynęli na Kanał Elbląski z jego pięcioma słynnymi pochylniami wodnymi.

Na pierwszej pochylni - Całuny – mały zgrzyt, bo informacja na tablicy była mało czytelna, a wyjście na brzeg kompletnie nie przystosowane dla kajakarzy. Na szczęście tamtejszy mieszkaniec – pan Bogdan- pofatygował się na górę do budki operatora pochylni, a nawet opłacił przejazd. Operator zszedł do kajakarzy, udzielił instrukcji, po czym grupa mogła ruszyć na wózku po torach w górę, zresztą w towarzystwie załogi jachtu motorowego. I jak to u wodniaków bywa, toczyła się ciekawa rozmowa.

Kolejne pochylnie to Jelenie, Oleśnica, Kąty, Buczyniec (9,6 km w poziomie i 99,52 m w pionie) i dalej kanałem, rozlewiskami do Małdyt, w to w sumie 41, 24 km.

Problem na Drwęcy w Samborowie

Kolejny problem pojawił się poniżej Ostródy po wpłynięciu na Drwęcę – w Samborowie. Tam znajduje się most kolejowy, a pod nim jaz, który jest dużą przeszkodą nawet dla doświadczonych kajakarzy, a dla „niedzielnych” to wprost kosmos. Nie ma wyjścia na brzeg, a wyjście nań w większej odległości od mostu, choć możliwe, wiąże się z koniecznością pokonania nasypu kolejowego i bardzo ruchliwej linii kolejowej.

- Z kajakiem jednoosobowym można by sobie jeszcze jakoś poradzić, ale z „dwójką” nie radzę! Po przejechaniu Pendolino mogłyby z niej zostać dwa połamane kajaki – żartuje szef wyprawy, o ofiarach w ludziach nawet nie wspominając. - I tak właśnie to jest – ani miejscowe władze, ani te państwowe odpowiadające za wody (PGW „Wody Polskie”), nie myślą o potrzebach i bezpieczeństwie kajakarzy - dodaje.

Przy forsowaniu przeszkody mimo dużego doświadczenia kajakowego upadek do wody z progu zalicza Bogdan. Z informacji wynika że dużo kajakarzy, ryzykując życie przechodzi przez z kajakami przez tory.

- Apeluję do włodarzy tego terenu o umożliwienie bezpiecznego pokonania tego miejsca. Oby dopiero śmierć na torach nie była inspiracją do tego przedsięwzięcia. Szlak Drwęcy reklamowany jest jako łatwy dla rodzin i początkujących kajakarzy. Proszę nie ufać tym zapewnieniom! - przekonuje Rajewski. Jego słowa potwierdza Krzysztof Wiśniewski z Brodnicy, organizator spływów Drwęcą.

24 lipca grupa płynęła 61 - kilometrowym odcinkiem z metą nieopodal ujścia do Wisły, czyli w Złotoria. Po drodze dołączyła córka pana Grzegorza - Magda. Po starcie rzeka zmieniła charakter, przyspieszyła wijąc się przez lasy, zrobiła się podobna do Brdy. Tyle że po drodze był Golub - Dobrzyń z widniejącym na wysokiej prawej skarpie dawnym zamkiem krzyżackim, późniejszej siedzibie Anny Wazówny. Później był duży ośrodek wypoczynkowy Karbówko z wieloma atrakcjami.

Na mecie zameldowali się zgodnie z planem

Jaz w Samborowie był pierwszą, ale nie ostatnią przeszkodą na Drwęcy - uczestników rejsu czekały jeszcze przenoski (choć nie tak uciążliwe) na zaporze w Lubiczu Dolnym i na młynie w tej samej miejscowości.

Miejsce dobicia i wodowania bardzo mądrze rozwiązane i funkcjonalne dla kajakarzy. Przy moście w Lubiczu grupa pożegnała się z Lucyną i Bogdanem, dla których tu właśnie skończyła się wielka pętla.

Potem już tylko spływ ujściowym odcinkiem Drwęcy (11 km) do Wisły. Na biwaku sympatyczne dziewczyny świętowały noc Kupały.

25 lipca to ósmy dzień wyprawy i ostatni przed bydgoskim Fordonem (47,12 km). Po drodze wspaniały widok na toruńską starówkę i kilka chwil później na bijącą blaskiem kopułę kościoła kościoła NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II w Toruniu. I już na horyzoncie widać było wiatraki przed Solcem Kujawskim. Kajakarze minęli prom "Flisak", który dzielnie poczynał wśród wiślanych piasków.

Jeszcze parę kilometrów i na horyzoncie pokazał się most w Fordonie - kres wielkiej przygody. Na lewym brzegu stał komitet powitalny i drożdżówka Celiny - żony pana Grzegorza. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia, uściski dłoni i czas na plany przyszłoroczne. Może kajakiem z Bydgoszczy do Berlina?

- Serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom za wspaniałą przygodę, realizację marzeń kajakowych, wspólnie spędzony czas wodniacki. Dziękuję też za pomoc przy pokonywaniu trudności Bogusiowi Smadze za towarzystwo na wodzie, asekurację oraz za
pogaduchy. Wielkie dzięki dla Krzysztofa za poświęcony nam czas, wyżerkę i ratowanie nam "tyłka" na śluzie na przekopie mierzei! - kończy komandor rejsu.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska