Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kancelaria prawna w Bydgoszczy łamała prawo, a pracownicy nie mieli ubezpieczenia? Szefowa firmy zaprzecza

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Pracę w kancelarii prawnej Weronika chce już traktować jako epizod w życiu. I chce go zapomnieć
Pracę w kancelarii prawnej Weronika chce już traktować jako epizod w życiu. I chce go zapomnieć Pexels.com
Weronika znalazła pracę w kancelarii prawnej. - Przypadkiem, po wypadku, dowiedziałam się, że moja umowa o pracę jest bez pokrycia - mówi teraz już była pracownica. Eksszefowa zaprzecza.

Zobacz wideo: Pensja minimalna w 2023. Będzie dwukrotna podwyżka

od 16 lat

Weronika, samotna matka spod Bydgoszczy, szukała pracy biurowej, no i ją znalazła za pośrednictwem urzędu pracy. - W kancelarii prawnej - precyzuje kobieta. - To było na początku jesieni bieżącego roku. Kancelaria funkcjonuje od paru lat w Bydgoszczy. Zatrudnia około 10 osób.

Weronika dostała umowę o pracę na czas próbny. Myślała, że jak się sprawdzi i wdroży, to do emerytury tutaj zostanie. Z firmą jednak rozstała się wyjątkowo szybko. - Krótko przede mną szefowa zatrudniła dwie inne panie, też do biura - opowiada Weronika. - Dobrze nam się współpracowało, chociaż każda miała inne obowiązki. Ja byłam sekretarką. Jedna koleżanka zajmowała się marketingiem. Trzecia była asystentką szefowej. Wszystko robiłyśmy tak, jak należy. Przełożona nie miała do nas uwag, chociaż my, jako jej podwładne, zauważałyśmy pewne niedociągnięcia.

Tutaj każdy przychodził na osiem godzin dziennie. Któregoś dnia młoda pracownica musiała wcześniej wyjść z kancelarii. - Szefowa mi pozwoliła. Miałam potwierdzenie w SMS-ie: „Jedź do domu, bo zarazisz pozostałe dziewczyny”. Wracałam samochodem. Mam osobówkę. Za mną jechała ciężarówka. Wjechała mi w tył mojego auta.

Koniec jazdy

Kobieta nie odniosła poważnych obrażeń, ale nie była w stanie kontynuować jazdy. - Nie wzywaliśmy karetki. Uznałam, że nie ma takiej potrzeby. Czułam się w miarę dobrze. Zadzwoniłam natomiast do firmy opowiedzieć, co się stało. Skoro wypadek zdarzył się w mojej drodze z pracy, to jest to wypadek przy pracy. Przełożona przejęła się sprawą. Poprosiła moją koleżankę z biura, żeby do mnie podjechała na miejsce. Ta koleżanka tak też zrobiła.

Weronice jednak się pogorszyło w ciągu godziny, bolała ją głowa i było jej mdło. - Koleżanka, która wciąż mi towarzyszyła, zawiozła mnie do szpitala. Lekarze zrobili mi szczegółowe badania.
Nagle jeden z nich podszedł i powiedział, że chyba będzie musiała zapłacić za badania, ponieważ nie jest ubezpieczona.

- Co? Ja nie jestem?! - oburzyła się pacjentka. - Mam ubezpieczenie, bo przecież mam pracę i podpisałam umowę o pracę. Niemożliwe, żeby kancelaria nie odprowadzała za mnie składek.

Obowiązkiem każdego pracodawcy jest zgłoszenie zatrudnionego pracownika do ubezpieczeń ZUS w ciągu siedmiu dni od momentu nawiązania stosunku pracy pomiędzy stronami. Każdy zatrudniony na umowę o pracę powinien zostać zgłoszony do ubezpieczeń społecznych, czyli emerytalnych, rentowych, wypadkowych i chorobowego oraz do ubezpiecenia zdrowotnego.
Potem wyszło na jaw, że dwie koleżanki Weroniki, zatrudnione w tej samej firmie, również nie posiadają ubezpieczenia.
- Zrozumiałyśmy, że nasze umowy o pracę to nic nie warte świstki - dodaje czytelniczka. - Po wyjściu ze szpitala skontaktowałam się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Potwierdziła się informacja, którą otrzymałam jeszcze na oddziale. Nie jestem ubezpieczona.

Zaraz po tym Weronika zapytała szefową o ubezpieczenie. - Przekonywała, że mnie ubezpieczyła i wszystko jest w porządku. Wmawiała, że wypełniła jakąś deklarację zusowską dla mnie. Później wydało się, że tego rodzaju dokument jest niewłaściwy.

Pensja na pożegnanie

Weronika po wypadku już do kancelarii nie wróciła. Jej dwie koleżanki stamtąd również opuściły biuro. - Wszystkie trzy rozstałyśmy się z firmą - twierdzi ta po wypadku. - Szefowa zgodziła się, abyśmy odeszły za porozumieniem stron. Na koniec otrzymałyśmy należne nam pensje za przepracowany czas.
Samotna matka mówi o atmosferze w kancelarii, właśnie o niedociągnięciach. - Każda osoba, przyjmowana do pracy, musi przejść szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy. Pracodawca jest zobligowany je zapewnić kadrze. U nas standardowego szkolenia BHP nie przeprowadzono. Szefowa zapytała każdą z nas: „Co robisz, jak się pali w biurze? - Spierrrrr...lasz”. Zatkało nas. Prawnikowi takie słownictwo nie przystoi.

Ekspracownica podaje kolejny przykład. - Kancelaria cięła koszty, w tym ogrzewania. Wewnątrz było tak zimno, że siedziałyśmy i pracowałyśmy w kurtkach, a to połowa jesieni była.
Weronika nadal przebywa na zwolnieniu chorobowym. - Przez ten cały cyrk z moim ubezpieczeniem, ZUS przeciągał sprawę. Interweniowałam wielokrotnie. Nie liczyłam na wielkie pieniądze, ale finansowo jest mi i moim dzieciom ciężko. Dopiero po miesiącu od mojego wypadku ZUS uznał go za wypadek w drodze z pracy.
W piśmie z zakładu ubezpieczeń czytamy: „W najbliższym terminie wyrównamy pani zasiłek chorobowy z funduszu chorobowego od… do… (tutaj padają daty – przyp. red.) do wysokości 100 procent podstawy wymiaru świadczenia.

Nagrania z monitoringu

Czytelniczka opowiada także o zgrzytach na linii ona - szefowa. - Moja przełożona początkowo deklarowała, że pomoże mi w skompletowaniu dokumentacji w związku z moim wypadkiem - wyjaśnia samotna matka. - Zmieniła jednak nastawienie. Zaczęła obwiniać mnie, że feralnego dnia samowolnie opuściłam firmę przed czasem. Twierdziła, że przejrzała nagrania z monitoringu i widać na nich mnie ubraną w kurtkę i otwierającą drzwi, a konkretnie dotykającą klamki. Fakt, z tym że ja nie wychodziłam z pracy, tylko otwierałam drzwi klientowi. W rzeczywistości biuro opuściłam kilkanaście minut później. Mam na to dowody.

Bez zakupów

Weronika dodaje, że przełożona próbowała zakwestionować wypadek w drodze z pracy. - Zgodnie z przepisami, taki wypadek jest stwierdzony, gdy pracownik jedzie z pracy prosto do domu. Gdybym przykładowo zatrzymała się po drodze na zakupy, zrobiła je, potem ruszyła i wtedy wydarzyłby się wypadek, to już nie byłaby ta kwalifikacja wypadku, nie byłby on wypadkiem w drodze do pracy. Szefowa zażądała ode mnie okazania paragonów ze sklepu. Jeśli miałabym je, oznaczałoby, że byłam w sklepie po drodze do domu. Wówczas incydent nie mógłby być nazwany wypadkiem. Nie miałam żadnych rachunków ze sklepu, w sklepie nie byłam.
Weronika: - Z tego, co wiem, przełożona do tej pory nie przekazała protokołów behapowca i innych wymaganych druków, żeby zakład ubezpieczeń uznał mój wypadek.

Właścicielka kancelarii przedstawia inną wersję. Nie ma sobie nic do zarzucenia. - Wszystkie osoby zostały zgłoszone do ubezpieczeń, w tym przekazaliśmy pełną dokumentację do ZUS. Dopełniliśmy wszelkich formalności. Gdybym miała coś na sumieniu, nie angażowałabym się w pomoc pracownicy. Wynagrodzenia pracownicom także zostały przekazane.

Zastanawia się natomiast, czy druga strona dopilnowała tychże formalności. - Jeżeli wydarzył się wypadek w drodze z pracy i ma być on oficjalnie uznany, to policja powinna zostać powiadomiona o nim w momencie zdarzenia - sądzi. - Pracownika jednak nie wezwała policji na miejsce. Pogotowia też nie wezwała.

Szefowa kancelarii twierdzi, że to ona może czuć się poszkodowana. Jej zdaniem, trzy wspomniane pracownice mniej więcej w tym samym czasie odeszły. Żaden pracodawca nie jest w stanie błyskawicznie poszukać nowych osób na ich miejsca, a zadania do wykonania się piętrzą.

Prowadząca kancelarię wspomina o długich przerwach, z których korzystały jej podwładne. Podaje przykład jednej z nich: - Zaczęła u nas pracę w lipcu. Przez prawie cały sierpień kancelaria była zamknięta ze względu na urlopy wypoczynkowe. Pod koniec sierpnia powróciliśmy wszyscy do biur. Pani popracowała już niedługo.
Szefowa zaznacza, że jest jej przykro. - Nie mam pojęcia, dlaczego one w ten sposób teraz, czyli już po zakończeniu naszej współpracy, się zachowują.
Trzy panie również są rozżalone. - Jeszcze upewniłyśmy się w ZUS. Ubezpieczenia brak. Powiadomiłyśmy inspekcję pracy. Inspektorzy będą wyjaśniać sprawę.

Era papieru

Podobne przypadki są notowane. Mieszkaniec Torunia starał się o nagrodę, tzw. wysługowe, czyli za staż. Nowa kadrowa uświadomiła go, że panu uciekły gdzieś poszczególne miesiące. Informacja pojawiła się w systemie informatycznym, a zauważyła ją dopiero nowa kadrowa. To znaczy: mężczyzna był zatrudniony (tak myślał) 20 lat. Dawna kadrowa, która pracowała jeszcze w systemie tradycyjnym, zatem w oparciu o dokumentację papierową, nie naliczyła składek należnych do odprowadzenia w wybranych miesiącach. Tych miesięcy było siedem, kilkanaście lat wstecz. Tak się przytrafiło jedynie temu pracownikowi. Teraz winnych brak.

Weronika ostatnio natknęła się na ogłoszenie o pracę. To kancelaria znowu poszukuje ludzi do swojego zespołu. - Krótko po tym, jak zaczęłam w niej pracę, dowiedziałam się, że rotacja w firmie jest duża. Dzisiaj nie dziwię się, że ludzie tak przychodzą i stamtąd odchodzą - mówi Weronika.
PS. Imię bohaterki na jej prośbę zostało zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska