Przypomnijmy: pracownicy jednej z toruńskich firm po 10 latach od rozwiązania umowy o pracę otrzymali wezwanie do wykupu weksli. Choć twierdzą, że nie są nikomu nic winni biznesmen Zbigniew L. domaga się od nich tysięcy złotych. Dramat łatwowiernych ludzi opisywaliśmy już kilka razy.
Po naszych artykułach z reprezentowania Zbigniewa L. zrezygnowała kancelaria prawnicza "Biuczer".
- Nie miałem czasu zajmować się tą sprawą - tak rezygnację tłumaczy Sławomir Czerniawko, adwokat z kancelarii "Biuczer". - Sprawy wekslowe to czasochłonne zajęcie, a i rozgłos medialny przy tej kwestii jest niepotrzebny. Dlatego złożyłem pełnomocnictwo i już nie reprezentuję tego klienta.
Co ciekawe, mecenas twierdzi, że nie posiada ze swoim byłym już mocodawcą kontaktu. Miał, co prawda, numer telefonu, ale jest on już nieaktualny. Prawnik nie wyjaśnił też "Pomorskiej" w jakiej formie wypowiedzenie złożył.
Tymczasem Zbigniew L. zarzuca "Pomorskiej" rozpowszechnianie nieprawdy i zastrzega, że jeśli dalej będziemy publikować sprawę weksli, pozwie nas do sądu. Niestety, nie chce wyjawić, co w artykułach okazało się nieprawdą i jak, jego zdaniem, wygląda rzeczywistość.
Nasi Czytelnicy i jednocześnie dłużnicy sami zgłaszają się do "Pomorskiej" i opowiadają o tym, ile zażądał od nich przedsiębiorca . Jeden z nich twierdzi nawet, że w firmie Zbigniewa L. nie przepracował ani jednego dnia, a mimo tego ma kilkadziesiąt tys. zł "długu".