MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Karol Śnieżek jak Wenta

Rozmawiał Joachim Przybył [email protected]
Rozmowa z Karolem Śnieżkiem, wychowankiem Bałaganów Łubianka, trenerem halowych wicemistrzów świata w hokeju na trawie.

Karol Śnieżek

Karol Śnieżek

Treningi zaczynał w połowie lat 90 w Bałaganach Łubianka. Potem zdobywał medale MP z Pomorzaninem, ale szybko porzucił grę. Ukończył AWF w Poznaniu i rozpoczął karierę trenerską. W HMŚ w Poznaniu debiutował w roli opiekuna reprezentacji Polski seniorów.

Jest także trenerem młodzieżowej kadry (brąz w Halowych Mistrzostwach Europy w styczniu) oraz holenderskiej drużyny MHC Alliance.

- Hokej na trawie potrzebuje indywidualności. Może pan się stanie takim symbolem dyscypliny? Media po mistrzostwach świata zaczęły określać Pana "Wentą polskiego hokeja".
- (śmiech) To chyba mocno przesadzone określenie.

- Dlaczego? Obaj objęliście reprezentację w młodym wieku, macie doskonały kontakt z zawodnikami no i zdobyliście w debiucie wicemistrzostwo świata. Podobieństw jest sporo.
- Być może. Uważam, że atmosfera w zespole jest fundamentem dobrego wyniku sportowego. Same umiejętności zawodników to tylko 60 procent sukcesu. Pozostałe elementy to przygotowanie taktyczne i cała sfera mentalna. Bardzo ważna jest kwestia doboru zawodników, nikt nie może od środka burzyć kolektywu. W czasie budowania kadry czasami rezygnowałem z dobrych zawodników, bo mentalnie nie pasowali do pozostałych graczy. Każdy musi się czuć dobrze w zespole, nawet gdy wychodzi na boisko zaledwie na 30 sekund, też musi się czuć ważny i potrzebny. Wspólnie z Rafałem Grotowskim i Krzysztofem Witczakiem całe noce spędziliśmy na układaniu drużyny.
- A szczęście?
- Każdy go potrzebuje, a już trener sportowy najbardziej. Do półfinału awansowaliśmy dzięki jednej bramce strzelonej więcej od Holendrów. A gdybyśmy jej nie zdobyli? Byłaby kolejna klapa. To samo w finale, w dogrywce mieliśmy okazję na złotego gola, nie wykorzystaliśmy jej, a chwilę potem zdobyli go Niemcy. W sporcie cały czas balansuje się na linie, a w takich sytuacjach nie decydują już umiejętności, ale czasami zwykły uśmiech losu.

- Zawodnicy ze srebrnej drużyny na każdym kroku podkreślają pana wkład w tym sukcesie. A pan jak ocenia swój udział w wicemistrzostwie świata?
- Nie chciałbym oceniać sam siebie. W przypadku trenera zawsze takim wyznacznikiem jest wynik, choć to trochę niesprawiedliwie. Czasami nie trzeba nic robić, żeby osiągnąć sukces, niekiedy go brakuje, choć człowiek oddał, poświęcił temu pół życia. Moją główną zasadą jest obiektywizm, tak starałem się podejmować wszystkie decyzje. Czasami wystarczała do tego wiedza, czasami kierowałem się tym, co podpowiadało mi serce. Na pewno nie uniknąłem błędów. W ciągu kilku ostatnich lat przeżyłem kilka niepowodzeń, niekiedy bardzo bolesnych. Każde z nich było jednak lekcją, która przydała się w Poznaniu. Każdy turniej, nawet w roli asystenta, czegoś mnie nauczył w kwestii wyboru zawodników, przygotowania do zawodów. Nie chcę się jednak niczym chełpić. Los trenera bywa przewrotny, za chwilę nadejdzie turniej, który mojej drużynie się nie uda i nikt już o Poznaniu nie będzie pamiętał.

- Jako pierwsi w historii pokonaliście Niemców podczas mistrzostw świata.
- Powiem szczerze: przestraszyłem się po tym meczu. Początkowo nastawialiśmy się na decydujący ostatni pojedynek z Holandią. Co jednak mieliśmy robić, gdy z Niemcami prowadziliśmy 3:0? Trzeba było grać do końca na 120 procent możliwości. To było szalenie wyczerpujące, drużyna odczuła to z Holendrami, a dodatkowo doszła ogromna presja. W efekcie to był nasz najsłabszy mecz w turnieju i jedyny, po którym mogłem przyznać, że po prostu nam się udało. Wracając do Niemców, pokonaliśmy drużynę pełną gwiazd, która przyjechała do nas w najlepszym składzie. To zwycięstwo ma wartość niemal równą srebrnemu medalowi, szkoda jedynie, że nie doszło do powtótki w finale. Po pierwszym meczu trener Niemców podszedł do mnie i powiedział "chcę was w finale". Bardzo chcieli udowodnić światu, że to był przypadek.

- Co halowe wicemistrzostwo świata może oznaczać dla polskiego hokeja na trawie?
- Ze strony sportowej drużyna zrobiła swoje. Co będzie dalej? To już zależy od osób odpowiedzialnych za zarządzanie hokejem na trawie. Taki sukces może być bazą i fundamentem czegoś fajnego dla całej dyscypliny. Od dłuższego czasu brakowało nam spektakularnego sukcesu. Teraz mamy ten poznański i wierzę, że nie będzie ostatni. Drużyna powinna uwierzyć, że także na trawie jest w stanie walczyć z najlepszymi.

- Zwykle jesteście głęboko w cieniu. W trakcie i tuż po meczu finałowym z Niemcami nagle znaleźliście się na czołówkach wszystkich serwisów sportowych.
- Po poprzednich mistrzostwach świata we Wiedniu też było o nas głośno. Wtedy jednak byliśmy w cieniu medali piłkarzy ręcznych i siatkarzy, zdobywanych w tym samym okresie. Teraz jesteśmy jedyni i to trzeba koniecznie wykorzystać. To nie jest dla nas chleb powszedni, wielu z nas nie ukrywało łez po meczach przy takiej publiczności. Na chwilę hokeiści mogli poczuć się prawdziwymi gwiazdami, choćby dlatego warto było zdobywać wicemistrzostwo świata.

- Pan pracuje w Holandii, gdzie hokej jest bardzo popularny. Możemy wykorzystać doświadczenia z innych krajów?
- Nie zawsze warto kopiować całe modele funkcjonowania sportu, bo w większości u nas się nie sprawdzą. W Holandii hokej to przede wszystkim rekreacja w każdym wieku i na tym fundamencie powstają mocne zawodowe drużyny. Łatwo wyłowić talenty, gdy tysiące dzieci i młodzieży biega po boiskach. Tam 80 procent społeczeństwa uprawia sport, nie tylko hokej. O polskiej statystyce nawet szkoda mówić, jak mamy ich dogonić? Musimy najpierw zachęcić do sportu ludzi w każdym wieku, szukać chętnych w szkołach, rozmawiać, bez przerwy zachęcać. Nie wystarczy raz na pół roku dać ogłoszenie o naborze do gazety. Brakuje nam wykwalifikowanych trenerów, wychowawców, którzy będą potrafili zachęcić dzieci do sportu. Podstawą zawsze musi być zabawa i rekreacja, dopiero później wynik.

- Z hokejem na trawie jest jednak bardzo źle. Jeszcze kilka lat temu zagraniczne drużyny juniorskie przyjeżdżały po naukę na turniej Filemonowicza w Łubiance. W tym roku zajęły już wszystkie miejsca na podium.
- Byłem na tym turnieju rok temu z holenderską drużyną, bardzo przeciętną w swoim kraju. Ich skromne umiejętności wystarczyły, żeby awansować do finału. To bardzo zły sygnał i musimy to zmienić. Podczas mistrzostw świata były szkolenia dla polskich trenerów, oby ta nauka nie poszła w las, bo tylko w ten sposób wiedza trafi do mniejszych klubów.

- Jak takie niszowe dyscypliny mają wygrać rywalizację o zainteresowanie najmłodszych z telewizją, komputerem czy choćby klubami piłkarskimi?
- Najważniejsza sprawa: musi być w klubie pasjonat, wręcz maniak hokeja na trawie. W Łubiance miałem szczęście trafić na Adama Filemonowicza, który miał fantastyczny kontakt z dzieciakami. Tacy ludzie swoją pasją, zaangażowaniem przyciągają do siebie młodzież i wtedy zawodnicy zostają w klubie. Teraz podobną rolę w Stelli Gniezno pełni Rafał Grotowski, były hokeista, który w trzy lata odbudował klub z gruzów. Wszyscy mu powtarzali, że nie da rady, a teraz wystawia drużyny w każdym wieku.

- Co teraz? Myśli pan już o prowadzeniu reprezentacji seniorów na trawie?
- Mam jeszcze sporo pracy w reprezentacji Polski do lat 21 i na tym chcę się teraz skoncentrować. Tworzymy tam razem z chłopakami fajną paczkę i jest sporo ciekawych wyzwań. Z kadrą seniorską na razie się żegnam i życzę powodzenia w rozgrywkach na trawie trenerowi Basowi Dirksowi. Tak naprawdę w moim zawodzie życie toczy się jednak bardzo szybko i niczego nie można wykluczyć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska