Nie wiem, ilu widzów dotrwało do ostatniego wyścigu. Wiem natomiast, że gdyby nie zawodowy obowiązek, to sam przełączyłbym program dużo wcześniej.
Durni z kibiców próbował zrobić jeszcze przed meczem trener Unii Roman Jankowski, który stwierdził, że "tor jest do walki" (świadomie kłamał przed kamerą czy naprawdę był o tym przekonany?). Kilka wyścigów później jego podopieczny Janusz Kołodziej, miłośnik przyczepnych torów, przyznał jednak, że "ktoś przesadził z wodą w nawierzchni".
Zamiłowanie kilku klubów do gliny zamiast żużlowej nawierzchni od kilku lat jest wizerunkowym problemem Speedway Ekstraligi. Na takim torze nie decydują umiejętności (bo chyba nikt nie twierdzi, że Pavlić jest lepszy od Crumpa, chociaż zdobył w niedzielę dwa razy więcej punktów), ale silny i dopasowany motocykl oraz stalowe nerwy w czasie pokonywania wirażów.
Janusz Kołodziej jest znakomitym żużlowcem, ale na własnym torze nie musi pokazywać wielkiego kunsztu, wystarczy odpowiednio przygotowany sprzęt. Ściganie mamy wyłącznie wtedy, gdy gospodarze przypadkiem przegrają wyjście spod taśmy, a goście potem z trudem łamią motocykle i ku uciesze gawiedzi spadają na dalsze pozycje.
Leszczynianie w niedzielę odnieśli kolejne imponujące zwycięstwo, kolejnym zawodnikom odebrali chęć do ścigania. Gratulacje. A że przy okazji zapewne odebrali grupie widzów ochotę do oglądania żużla w telewizji? Kto by się tam przejmował takimi błahostkami
Jeśli ktoś chce przekonać się, jaki fajny może być przyczepny tor, to zapraszam na mecze ligi angielskiej (pokazywane są w poniedziałkowe wieczory w Polsacie). Tam zawodnicy ścigają się między sobą, a nie wyłącznie walczą z motocyklami.