Miała 20 lat, gdy urodziła pierwsze dziecko. Nie była przygotowana, żeby zostać matką. Teraz Wojtek ma 8 lat. Nie mieszka z nią. Jego brat, Stasiu, 7-latek, też nie. I dwoje młodszego rodzeństwa - 5-letni Rysiu i 3-letnia Julka.
Wszystkie dzieci Katarzyny trafiły do placówki opiekuńczo-wychowawczej w Bydgoszczy. Po kolei. Tak zdecydował sąd.
Więcej wiadomości z Bydgoszczy na www.pomorska.pl/bydgoszcz.
To dlatego, że młoda mama była, jak się oficjalnie nazywa, nieudolna wychowawczo. Nie potrafiła zająć się dziećmi. Pracy też sobie nie umiała znaleźć. Nie chciała nawet jechać zarejestrować się do urzędu pracy. Odmówić picia alkoholu - też nie chciała.
Trzech synów przebywa w placówce ponad trzy lata. Najmłodsza córka - niecałe dwa. Katarzyna przez ten czas rzadko przychodziła w odwiedziny do synów i córki. Nic dziwnego: średnio 30 procent rodziców nie odwiedza swoich pociech w domu dziecka.
Późną jesienią zeszłego roku Katarzyna przyszła na spotkanie dotyczące jej maluchów. Usłyszała, że może stracić dzieci. Na zawsze.
Wtedy w jej głowie musiała zapalić się czerwona lampka. Jeszcze w grudniu zaczęła częściej przyjeżdżać do dzieci, do placówki. Zaczęła interesować się, jak starszym idzie w szkole, a młodszym - w przedszkolu. Zaczęła chodzić z nimi do lekarza. Na wywiadówki do szkoły i przedszkola - też. Swoje życie tak samo porządkuje.
Wygląda na to, że Wojtek, Stasiu, Rysiu i Julka nie powrócą do placówki. Psychologowie, pedagogowie i inni specjaliści twierdzą, że Katarzyna powinna dostać drugą szansę. Na wrześniowej rozprawie zapadnie decyzja sądu.
PS. Imiona rodziny zostały zmienione.
Czytaj e-wydanie »