Marcowa msza musiała wywrzeć ogromne wrażenie na poecie Kazimierzu Wierzyńskim, który napisał wiersz „Msza żałobna w katedrze nowojorskiej” (cytat w tytule). Utwór ukazał się drukiem 11 kwietnia 1943 r. w wychodzącym w Nowym Jorku „Tygodniku Polskim”. Tego samego dnia był oficjalny komunikat Agencji Transocean!
Mija 85 lat od sowieckiej zbrodni, o której świat nigdy nie miał się dowiedzieć. Zanim młode sosny, posadzone na masowych grobach (dla ich ukrycia) polskich ofiar zaczęły szumieć w lasach Kozich Gór pod Smoleńskiem, w kwietniu 1940 r. echo odbijało strzały mordowanych tam oficerów z obozu w Kozielsku. Nikt nie miał ich słyszeć. A jednak trzy lata później świat się o nich dowiedział.

Decyzję o likwidacji oficerów Wojska Polskiego (zawodowych i rezerwistów), policjantów, funkcjonariuszy straży granicznej, więziennej, pracowników wywiadu i kontrwywiadu, którzy od jesieni 1939 r. przebywali w obozach specjalnych NKWD najwyższe władze sowieckie podjęły 5 marca 1940 r. (jeńcy z Ostaszkowa ginęli w Kalininie, obecnie Twer, ze Starobielska w siedzibie NKWD w Charkowie). Autorem wniosku był Ławrientij Beria, ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRS. Na jego podstawie rozstrzelano również ponad 7 tys. Polaków, cywilnych więźniów przetrzymywanych w więzieniach na zachodniej Ukrainie i Białorusi.
Dlaczego zostali zgładzeni? Odpowiedź przynosi dokument z 5 marca, gdzie znajdziemy zapisy o tym, że „są zatwardziałymi i nieprzejednanymi wrogami władzy radzieckiej”. Według Stalina i jego kompanów nie rokowali żadnej nadziei na to, że zmienią swoje nastawienie do ZSRR. W tej sytuacji trzeba było zastosować wobec nich najwyższy wymiar kar - rozstrzelać! Wykonawcą swego polecenia władze sowieckie uczyniły NKWD.
Trzy lata trwały poszukiwania jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska, podejmowane przez ich rodziny i polskie władze. Po podpisaniu w lipcu 1941 r. układu polsko-radzieckiego, przywracającego stosunki dyplomatyczne między Polską a ZSRS, Stalin mówił gen. Władysławowi Sikorskiemu, że "ich tu nie ma", że "może są na wyspie św. Jerzego, albo uciekli do Mandżurii". W te brednie trudno było uwierzyć, albowiem kontakt z rodzinami urwał się na początku kwietnia 1940 r. Od tej pory prawie 15 tys. osób nie dało znaku życia.

Aż w końcu przypuszczenia stały się prawdą. 11 kwietnia 1943 r. Berlin poinformował o odnalezieniu w Katyniu grobów polskich oficerów (oficjalna konferencja prasowa odbyła się w stolicy III Rzeszy 13 kwietnia). Zbrodnią tą Niemcy obciążyli Związek Radziecki. Z kolei Sowieci głosili, że to propaganda goebbelsowska kłamie. Mimo niezbitych dowodów, które wskazywały na Rosjan, jako na bezpośrednich wykonawców mordu, sojusznicy Stalina - USA, Wielka Brytania - woleli milczeć. Kłamstwo katyńskie, z wyjątkami, trwało prawie pół wieku.
13 kwietnia 1990 r. agencja TASS nadała krótki komunikat, w którym ówczesne władze ZSRR przyznały się do mordu, jednak winą obarczyły tylko NKWD. Tego dnia prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow przekazał ówczesnemu prezydentowi RP Wojciechowi Jaruzelskiemu listy wywozowe (tzw. listy śmierci) polskich jeńców. Natomiast dokument o zbrodniczej decyzji z 5 marca 1940 r. trafił do Polski dopiero w październiku 1992 r.
