Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy Dorota zamyka oczy - widzi płomienie i dym. Rozpacza. Bo w tym ogniu został ich Michałek

Roman Laudański
Kiedy rozbierali spalony dom - wydawało się, że trzyletni Michałek zaraz z domu wybiegnie, tak jak to robił wiele razy
Kiedy rozbierali spalony dom - wydawało się, że trzyletni Michałek zaraz z domu wybiegnie, tak jak to robił wiele razy Adam Lewandowski
Dorota z Januszem poznali się przed laty. Ona z Bydgoszczy, on z Mąkowarska. Rok ze sobą chodzili. Kiedy wzięli ślub, była już w ciąży. To był Damian. Po dwóch latach urodziła się Partycja, później: Mateusz, Basia, Kasia, Dominika, a w 2009 roku Michałek.

Trzy lata temu zamieszkali w domu wujka w Mąkowarsku. Drewniana konstrukcja szkieletowa wypełniona gliną. Kiedy tylko pojawiało się trochę grosza, wymieniali okna, ocieplali, zrobili dobudówkę. Janusz, mąż Doroty pracuje w Stopce, ona opiekowała się dziećmi. W czasie wakacji chodziła z nimi dorobić przy truskawkach. Chowały się zdrowo. Dominika i Michałek czasem łapały przeziębienia, jak to małe dzieci.

Dom Adamowiczów spłonął we wtorek 18 grudnia. Z pożaru nie udało się uratować Michałka. Kiedy Dorota choć na chwilę przymyka oczy - widzi ogień. I ciągle powraca do niej myśl, że nie uratowała z ognia tego najmłodszego. - Nie mogłam do niego dojść, bo ten dym mnie odrzucał - ociera łzy. W domu z mamą były wtedy Kasia, Mateusz, Dominika i Mi-chałek. Reszta dzieci w szkołach.

Pożar domu w Mąkowarsku. Trzyletnie dziecko nie żyje [zdjęcia]

Rano Michałek otwierał oczy i prosił: mamuś, piciu. Zaraz budziła się Dominika. Jedli śniadanie, oglądali razem bajki. Kochane dziecko. Dorota nie może sobie wybaczyć, że w tym ogniu go nie usłyszała, kiedy przerażony uciekł do łazienki.

Z tej chwili, kiedy dom stanął w ogniu, Dorota niewiele pamięta. Kiedy okazało się, że nie ma Michałka, chciała po niego wracać, ale powstrzymali ją ludzie. Nie miała wody, żeby zmoczyć koc, narzucić go na siebie. Ogień był potworny. I ten dym. Perfidny był. Zagrodził drogę do drzwi.

Dominika wybiegła w samej piżamce, Mateusz w majtkach, płonące skarpetki mama zdarła mu z nóg. Kasia w bluzeczce i getrach. Rozmawiamy w Bieskowie, gdzie na razie mieszkają. Dzieci siedzą wokół mamy, co chwilę któreś dopowiada własne wspomnienie. Mateusz pokazuje poparzoną rękę, a po chwili przynosi zdjęcie Michałka. Urocze dziecko. Ma się wrażenie, że zaraz z radosnym śmiechem wpadnie do pokoju, wtuli się w mamę, zakręci wśród rodzeństwa. Wszystkie zdjęcia - jak i cały dobytek Adamowiiczów - pochłonął pożar. To Michałka ocalało w internecie, bo Dorota wstawiała zdjęcia najmłodszych dzieci na Facebooka. Dlatego było z czego wydrukować teraz. Sąsiadka obiecała, że dostaną portrecik synka.

W listopadzie chrzestny przyniósł Michałkowi prezent na Mikołaja: ubrania i duży samochód. Dorota prezenty schowała, żeby była "mikołajowa" niespodzianka. A kiedy go dostał, to był jego ukochaną zabawką. Dobry był, cieszył się z każdej rzeczy.

Dzielą się teraz wspomnieniami o Michałku. Razem z mamą chodził do ogródka. Lubił pokulać się w liściach. Pozbierać jabłka, które spadły z drzewa. Pograbić trawę. Mszy pogrzebowej nigdy nie zapomną, ksiądz tak pięknie mówił nad jego trumną. I tylu ludzi przyszło. Kiedy w ostatnią sobotę Janusz Adamowicz wraz z sąsiadami i kolegami z pracy rozbierali ruiny ich domu, Dorocie wydawało się, że Michałek zaraz wybiegnie z domu, tak jak robił to wiele razy. Spomiędzy gruzu wysypały się jego klocki.

W głowie kłębią się strzępy obrazów. W karetce pogotowia pytali ją o imię i nazwisko. Aż nagle w drzwiach pojawił się mąż z Michałkiem. Położył go na jej miejscu. Zaczęli reanimację, ale linie na monitorze nie chciały drgnąć. - Mąż jeszcze mówił, że Michałek żyje, ale tętno musiało zanikać - opowiada Dorota. - Patrzyłam na niego. Wydawało mi się, że odrobinę otworzył oczy. Prosiłam: dalej, dalej, synuś oddychaj! Oddychaj!!!

Dodaje, że coś dziwnego stało się z jej pamięcią. Czuje się tak, jakby ktoś powycinał fragmenty zdarzeń z tamtego tragicznego dnia. Czasem widzi przed oczami zapalające się i gasnące obrazy. Nie pamięta, kiedy przyjechała straż pożarna, kiedy mąż dotarł z pracy do płonącego domu. - Najgorzej, gdy sama jestem, wtedy do głowy przychodzą głupie myśli - opowiada Dorota. - Tak bardzo brakuje mi Michałka. Spał ze mną, przytulał się przed snem. Beze mnie się nie położył. Wypijał mleko. Moment i spał.

Ciągle dręczą ją pytania: czy w ostatniej chwili cierpiał? Czy go bolało? Dlaczego nie wyszedł, kiedy go wołała? Mateusz dodaje, że przez ogień i dym zobaczył tylko jego główkę chowającą się za drzwiami łazienki. Tak mu się wydaje. Tam znaleźli go strażacy.

Czytaj też: Pogorzelcy z Mąkowarska zamieszkali w Bieskowie

Mąż Ewy Siekierskiej, sołtyski Mąkowarska, akurat wtedy wrócił ze sklepu i powiedział, że coś się stało na tzw. kolonii, bo jedzie tam straż i karetka pogotowia. Wsiedli w samochód i pojechali za nimi. Po drodze minęli dwie karetki, które wiozły Dorotę z dziećmi do szpitala w Bydgoszczy. Najpierw sąsiedzi ruszyli po odzież dla pogorzelców. Dzięki pomocy GS-u w Koronowie do rodziny trafiła żywność.

Pomoc szła do Mąkowarska z połowy Polski - przypomina sołtys Ewa Siekierska. - Pieniężna, rzeczowa. Była zbiórka w kościele, po sąsiedzku w sołectwach - wymienia. Na razie rodzina Adamowiczów ma mieszkanie w Bieskowie. Wyposażone przez ludzi i instytucje.

Sołtys wspomina, że czasem nie nadążała z odbieraniem telefonów. Rozmawiała przez komórkę i stacjonarny, a do drzwi pukali następni ofiarodawcy. - Ogromna pomoc, od serca - mówi. - Może na co dzień tego nie widać, ale ludzie potrafią się zmobilizować. Ewa Siekierska ciągle ma kartkę, na której spisała rozmiary butów dla Adamowiczów. Odzieży było dużo, a butów akurat brakowało. Już są. Przychodziły paczki, także z zeszytami i książkami dla dzieci, bo przecież wszystko spłonęło.

Czytaj: 3-letni Michałek z Mąkowarska nie żyje. Możemy pomóc jego rodzinie!
- Ludzie mają dobre serca - szepce Dorota. Od pierwszego dnia sąsiedzi pospieszyli im z pomocą. Później już poszło: odzież, żywność, środki czystości. - To jest nie do opisania. Dzieci oddawały własne zabawki, żeby dać je naszym.

Mąka, cukier, ryby, słodycze na święta. Worki z darami. A pościele, kołdry, koce! Paczki przychodziły z Warszawy, Poznania, Bydgoszczy, Gościeradza i Śląska. Prawie w każdej - opłatek.

- Ktoś miał dwie laski kiełbasy - jedną oddawał dla nas - mówi Dorota. - Pan z Tucholi przywiózł bieliznę dla dzieci, piżamy. Mąż wynotował 89 numerów telefonów, od tych, co chcą pomóc. Komórka dzwoniła co chwilę. Wszyscy pytali, czego jeszcze brakuje. A mówią, że ludzie nie mają serca. Mają, i to ogromne!
- Nie przypuszczaliśmy, że aż tyle osób odpowie na apel o pomoc - przyznaje Stanisław Gli-szczyński, burmistrz Koronowa. - Na koncie pogorzelców jest już około stu tysięcy złotych na no-wy dom. Właściciele hurtowni i firm budowlanych pytali, jakie materiały są potrzebne, ale z tym trzeba jeszcze się wstrzymać. Na razie rozmawiałem z projektantem domu. Społeczeństwo ubożeje, ale w tak tragicznej chwili potrafiło tak nadzwyczajnie pomóc. Dziękujemy.

Adam Kęskrawiec z koronowskiego Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej dodaje, że musieli już odmawiać, bo pomocy było zbyt wiele. - Jeśli były już np. łóżka, to dziękowaliśmy za następne - dodaje.

Zastanawiali się, jak w Wigilię przełamać się opłatkiem, czego sobie życzyć po takiej stracie? Łamali się w milczeniu, ocierając łzy. Na jedzenie nikt nie miał ochoty. Ale przecież trzeba jeść. Bo jakoś trzeba dalej żyć. I pamiętać wcześniejsze święta, które zawsze były u nich takie radosne, kiedy siedmioro dzieci czekało na pierwszą gwiazdkę za oknem. Ostatni sylwester był jak zwyczajny dzień. Dorota pomodliła się za synka, po północy poszli spać.

Opowiadają, że teraz ciężko im odejść od grobu Michałka. - Mówią, że czas leczy rany, ale czy tak będzie? - zastanawia się Dorota. - Życie mi uciekło. Dzieci wymieniają, komu Michałek się przyśnił. Dorota dodaje, że wierzy w życie pozagrobowe, bo synek był się z nimi pożegnać. Wieczorem po pogrzebie leżeli już z Januszem w łóżku. Dorota poczuła, że ktoś głaszcze ją po włosach. "Nie głaszcz mnie" - poprosiła męża. "Ale nic ci nie robię" - odpowiedział i sam poczuł, jakby ktoś muskał go dłonią. "Odsuń się" - poprosiła, a wtedy jakby chłód, zimne powietrze przeszło między nimi. Wierzą, że znowu stanie ich dom, ale będzie to dom już bez Michałka. Na razie jest puste miejsce.
Dorocie ciężko patrzeć na chłopców w wieku synka.

PS. Rodzina Adamowiczów za pośrednictwem "Gazety Pomorskiej" serdecznie dziękuje wszystkim, którzy - w tak trudnym momencie - wsparli ich materialnie i duchowo. W szczególności: przedstawicielom UM w Koronowie z burmistrzem Stanisławem Gliszczyńskim, pracownikom koronowskiego MGOPS z dyrektorem Dariuszem Karwatem, Wydziałowi Oświaty i Zespołowi Szkół w Mą-kowarsku z dyrektorem Grzegorzem Winowieckim, Ewie Siekierskiej - sołtys Mąkowarska, księdzu Wiesławowi Wiśniewskiemu, proboszczowi ich parafii, Wiesławowi Garncarkowi, prezesowi GS-u, Danucie i Waldemarowi Nitkom z koronowskiej cukierni, ZGKiM w Koronowie i wszystkim tym, którzy im pomogli.

- Dziękujemy za to, że o nas myśleliście, wspieracie nas i dowiadujecie się o nasze losy - mówią Adamowiczowie. - Nie jesteśmy w stanie wyrazić słowami naszej wdzięczności.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska