Gdybym przegrał, musiałbym nie tylko oddać 12 tys. zł dotacji na rozpoczęcie działalności gospodarczej, ale także zapłacić 5 tys. zł kosztów sądowych. A wszystko przez źle skonstruowaną umowę.
Nasz Czytelnik z Laskowic przez kilka lat był bezrobotny. Gdy pojawiły się dotacje dla otwierających własny interes, postanowił skorzystać z tej szansy. Chciał zarabiać grając na instrumentach etnicznych (instrumenty wykorzystywane przez rdzennych mieszkańców Afryki i Ameryki). Pieniądze były potrzebne przede wszystkim na zakup instrumentów. Otrzymał je 27 lipca i powinien był je wydać w ciągu 30 dni. - Okazało się, że nie było to możliwe - tłumaczy. - Instrumenty po prostu znikły z rynku. Są to rzadkie rzeczy, sprowadzane w niewielkich ilościach. Musiałem szukać nowych kontaktów, aby je pozyskać inną drogą niż planowałem.
Kiedy ruszył biznes?
Dlatego 21 sierpnia zawarł aneks do umowy, aby nieco odwlec moment rozpoczęcia działalności. Było mu to potrzebne do tego, aby zmieścić się w terminie rozliczenia z zakupów za pieniądze, które otrzymał za pośrednictwem PUP w Świeciu. Były na to dwa miesiące. I tu pojawia się przyczyna późniejszych kłopotów pana Arkadiusza. Kiedy faktycznie rozpoczął działalność? - Byłem przekonany, że PUP za taką datę przyjmie 1 września - wyjaśnia. - Okazało się, że wzięto pod uwagę pierwszy wpis do ewidencji działalności gospodarczej, czyli 21 sierpnia
- I ta data w świetle przepisów była dla nas wiążąca - tłumaczy Adam Ruciński, dyrektor PUP. - Aneks oddalający termin rozliczenia wynikł z tłumaczenia Czytelnika, który utrzymywał, że nie może załatwić wpisu do ewidencji. W przedłożonym piśmie nie ma mowy o trudnościach w zakupie instrumentów. Później wyszło na jaw, że w czasie gdy był sporządzany aneks już posiadał wpis do ewidencji. I od tej daty rozpoczęliśmy odliczanie. Po otrzymaniu nakazu zwrotu pieniędzy przedłożył pismo, że rozpoczął działalności 1 września, a nie 21 sierpnia.
Jak wyjaśnia Ruciński, pieniądze pochodziły z Europejskiego Funduszu Społecznego. Sposób ich wydatkowania jest obligatoryjnie i wyjątkowo skrupulatnie sprawdzany. - Przepisy nie dają możliwości wyboru. Czyniąc jeden wyjątek, czyli przymykając oko na nieterminowe wywiązanie się z obowiązku rozliczenia, narażalibyśmy się na poważne konsekwencje - przekonuje.
Tyle, że dla sądu, zarówno w Świeciu jak i w Bydgoszczy, przepisy, na które powołuje się PUP są nieczytelne.
Nie się pan nie martwi
W marcu, podczas postępowania upominawczego, świecki sąd po raz pierwszy zajmował się tym przypadkiem. Nakazano panu Arkadiuszowi zwrot 12 tys. zł oraz pokrycie kosztów - 4950 zł. - Wiedziałem, że racja jest po mojej stronie, dlatego zaangażowałem prawnika - wspomina Czytelnik.
Wyrok z 15 maja był korzystny dla muzyka z Laskowic. Co ciekawe, wydał go ten sam sędzia, który w marcu przyznał rację Powiatowemu Urzędowi Pracy.
Od tego wyroku urząd odwołał się. Sąd Okręgowy w Bydgoszczy odrzucił apelację. Z uzasadnienia jasno wynika, że umowa jest skonstruowana w zawiły sposób. Bo zakłada, że daty zgłoszenia do ewidencji działalności, rejestracji w Urzędzie Skarbowym i ZUS muszą się pokrywać. U pana Arkadiusza tak nie było. Wpis do ewidencji załatwił znacznie wcześniej niż pozostałe formalności. Tym samym można przyjąć, że faktycznie działalność rozpoczął później, gdy miał już komplet wpisów.
Sąd w Świeciu zwrócił uwagę na jeszcze jeden, istotny aspekt. "Nawet przy przyjęciu, że nastąpiło przekroczenie rozliczenia środków wynikające z umowy, należy uznać żądanie zwrotu tych środków za sprzeczne z zasadami współżycia społecznego" - czytamy w uzasadnieniu wyroku z 15 maja 2008r. I dalej: "Celem przyznania pozwanemu tych środków było umożliwienie mu podjęcia działalności gospodarczej. Działalność taką pozwany podjął i przedłożył powodowi rozliczenie w ciągu dwóch miesięcy od 1 września 2007 roku, którą to datę uważał w oparciu o aneks do umowy za datę rozpoczęcia działalności".
Czytelnik ma zastrzeżenia nie tylko do postawy PUP, ale także starosty i jej zastępcy. - Sprawę przedłożyłem pani Kempińskiej, a ta powiedziała, że nie ma problemu. Da się ją pomyślnie dla mnie załatwić bez konieczności spotykania się w sądzie, po czym nie zrobiła nic - podkreśla. - Nigdy więcej nie udało mi się z nią spotkać, bo za każdym razem była zbyt zajęta, aby porozmawiać z mieszkańcem, który przyszedł w konkretnej sprawie. Z kolei pani Studzińska powiedziała wprost. Proszę zwrócić te pieniądze.