Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kompozytor o sobie: - Jestem podwórkowym rewolucjonistą

Rozmawiała Renata Kudeł [email protected]
"Pyramidal 2” - obraz wykonany techniką żel-artu
"Pyramidal 2” - obraz wykonany techniką żel-artu Fot. z archiwum WSG
Rozmowa z Janem Kantym Pawluśkiewiczem kompozytorem i artystą plastykiem.
"Pyramidal 2” - obraz wykonany techniką żel-artu
"Pyramidal 2” - obraz wykonany techniką żel-artu Fot. z archiwum WSG

"Pyramidal 2" - obraz wykonany techniką żel-artu
(fot. Fot. z archiwum WSG)

- Kompozytor i pianista, związany z "Piwnicą pod Baranami", autor "Tanga Anawa", od niedawna objawił się także jako twórca w technice żel-artu... Czym dla Jana Kantego Pawluśkiewicza jest malarstwo? Odskocznią od muzyki?
- Moje malarstwo jest przeniesieniem się do świata, gdzie panuje kompletna cisza. Nie ma dźwięku, nie ma słowa czyli czegoś, co towarzyszy mi na co dzień niemal od zawsze i z czym - jak udowadnia pani pytanie - jestem bezsprzecznie kojarzony. Czy jednak objawiłem się jako twórca niedawno? Pierwszą wystawę miałem w "Piwnicy pod Baranami" w 1999 roku. Pamiętam, że zadzwonił do mnie Sebastian Kudas, mój młodszy, "piwniczny" kolega i zaproponował, żebym coś z nim wystawił. Ja mu na to, że chętnie bym wystawił, tylko nie mam co. Do wystawy było jeszcze trochę czasu i jakoś udało się zebrać siedemnaście prac.

- Skąd wybór tak niekonwencjonalnej techniki, jaką jest żel-art?

- Jako architekt z wykształcenia mam skłonność do precyzji. A żel-art, polegający na "kropkowaniu" żelowym długopisem, tworzeniu dziesiątków tysięcy punktów, aż do uzyskania zaprogramowanych przeze mnie plam, czegoś, co ma układ plastyczny, dramaturgię, kompozycję, jest tej precyzji bliski. Jednocześnie stół nie jest upaprany farbami, co też lubię. Z drugiej strony jako podwórkowy rewolucjonista, jak sam siebie nazywam, lubię dewastować pewne harmoniczne układy. Żel-art, będący połączeniem współczesnej ekstrawagancji i konwulsywnej klasyki, pozwala mi na to...

- Lubi pan cytować tę definicję? Jest intrygująca...

Jan Kanty Pawluśkiewicz

Urodzony w Nowym Targu kompozytor, malarz, rysownik, grafik. Krakus. Ukończył Państwową Szkołę Muzyczną oraz Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej. Karierę artystyczną rozpoczął w 1967 roku. Wybitny twórca muzyki teatralnej, filmowej, musicalowej. Twórca monumentalnych dzieł oratoryjno-kantatowych ("Nieszpory Ludźmierskie","Harfa Papuszy", "Droga-Życie-Miłość. O Męce i Zmartwychwstaniu Pana", "Ogrody Josafata"). Współzałożyciel kabaretu "Anawa" (grał w niej do 1980 roku) i autor śpiewanych przez Marka Grechutę przebojów: "Serce", "Nie dokazuj", "Dni, których nie znamy", "Tango Anawa". Związany z "Piwnicą Pod Baranami". Skomponował muzykę m.in. do: "Bohatera roku", "Wodzireja", "Chleba naszego powszedniego", "Ćmy" i "Gorączki".

Być może jedyny przedstawiciel malarstwa "Żel-Artu". W listopadzie 2003 wydał autorską płytę "Consensus. Muzyka taneczna z wysokich i całkiem niskich sfer".

W 2005 r. otrzymał Laur Krakowa XXI Wieku, nagrodę przyznawaną wybitnym osobowościom, łączącym środowiska nauki, sztuki i biznesu.

- Prawda? I jak brzmi! Mówiąc już bardziej serio, rodowód tej technologii jest oczywisty i sięga postimpresjonistycznego puentylizmu. Jego twórcą był Georges Seraut.

- W katalogu do wystawy "Sensy, byty, mary", która można oglądać we włocławskiej Galerii Sztuki Współczesnej przyznaje pan, że żel pana fascynuje.
- Bo żel-art to nie tylko technologia, ale także pojęcie estetyczne. Żel jest niespodziewany, migoczący, zdumiewający, brokatowy, pastelowy... On się błyszczy, przeskakuje, rozlewa, stwarza wrażenie trójwymiarowości. Jest to fascynacja, ale i udręka, głownie z powodu mozołu pracy, który trzeba wykonać. Są też inne plusy i minusy. Teoretycznie dostępność żelu jest banalna. Wystarczy mieć zapas żelowych długopisów, w których produkcji wyspecjalizowali się Hindusi. Nie są, niestety, najtańsze. Żeby robić większe płaszczyzny musiałbym mieć ich dużo więcej, niż mam. Mówiąc obrazowo, musiałbym sprowadzić z Indii dużo większe ich wiaderko. Nie udaje mi się to, z różnych względów, od kilku lat.

- Ma pan tremę przed spotkaniami z odbiorcami pana sztuki, z bywalcami galerii?

- Nie trzęsę się jak galareta. Powiedziałbym raczej, że towarzyszy mi kreatywne napięcie. Oczywiście, przygotowuję sobie w głowie jakieś urodziwe zdania, ale jeśli nie wypowiem ich tak, jak założyłem, nie robię z tego dramatu. Nawet ostatnie przemówienie królowej angielskiej miało pewne luki.

- Coś kryje się pod tym poczuciem humoru?

- Cały ja się kryję! Chociaż mój przyjaciel Janek Nowicki nazywa mnie dekadenckim góralem, więc nie taki ze mnie śmieszek. Ale skoro już o poczuciu humoru mówimy opowiem pani pewną historię, związaną z Włocławkiem. Przyjeżdżałem tu już kilka razy, zawsze jednak były to błyskawiczne wizyty. Jedną zapamiętałem szczególnie. Jakieś dziesięć lat temu, kiedy nie śniło się nam jeszcze wejście do Unii Europejskiej, we włocławskim markecie kupiłem sobie karczocha. Jedną sztukę.

- ... jest pan smakoszem karczochów?

- A skąd! Kupiłem, bo wydawało mi się to wówczas czymś niezwykłym - karczoch w markecie! Moim zdaniem było to wydarzenie niesłusznie zignorowane przez włocławskie media. Dużo ważniejsze, niż moja wystawa w tym mieście, wokół której jest taki miły, medialny szum.

- Wróćmy jeszcze na chwilę do Krakowa. Jaka jest dziś Piwnica pod Baranami?

- Inna niż nawet rok temu. Na tym polega jej fenomen. I wciąż walą do niej tłumy. Ja raczej współpracuję z "Piwnicą" niż w niej uczestniczę, bo ciągnęło mnie, żeby samemu coś zrobić. Dlatego mam nieduży wkład w piwniczne życie. A wie pani, ile tam alkoholu wypito? Ilu ludzi się zdeprawowało? A ilu przetrwało!!!

- Ulubione pana miejsce w Krakowie?

- Ulubione miejsce? Zamknęli mi kawiarnię! To jeden z najgłupszych pomysłów w Małopolsce, żeby zamykać "Maskę".

- Czego najchętniej słucha Jan Kanty?

- Ostatnio Julie London. W latach pięćdziesiątych mówiono o niej, że jest jedną z najbardziej seksownych wokalistek. Stara, piękna estetyka. Fantastyczny głos. Usłyszałem ją gdzieś przypadkiem i natychmiast poprosiłem córkę, żeby odnalazła mi jej płytę. Jest dużo lepsza niż Diana Krall. Słucham też Mahlera. Wspaniała jest muzyka kameralna Szymanowskiego w wykonaniu Kai Danczowskiej i jej rodziny.

- Co pan robi... kiedy nic nie robi? Gotuje, ogląda chmury?

- Oglądam chmury? O, to dobre! Tym bardziej, że mam gdzie to robić, bo moją krainą jest Podhale. Są tu góry, jest wielka czorsztyńska woda, są tajemnice, niedopowiedzenia. Ja okropnie lubię Podhalan i Słowaków. Jednemu z cykli moich obrazów nadałem tytuł "Podhale de Paris". Ciekawy, prawda?

- Kowalan też pan lubi. Na włocławski wernisaż przyjechał burmistrz Eugeniusz Gołembiewski, chrześniak Jana Nowickiego, bo pan w Kowalu jest znany. Pan tam bywa!
- Tak się stało, że ja góral z Nowego Targu, skomponowałem muzykę do hymnu "Serce Kowala". Słowa napisali w duecie poetka Marzenna Lewandowska i Janek Nowicki. I tak żeśmy się wpisali w historię tego kujawskiego miasteczka...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska