- Czy oddycha już pani spokojnie? Koncert się udał!
- Dla nas, organizatorów, bo przecież oprócz mnie pracowało przy tym "wyzwaniu" wiele innych osób, gorący czas wciąż trwa. Liczymy, przeliczamy, a wpłaty wciąż napływają. Dlatego o ostatecznym efekcie koncertu będę mogła mówić dopiero za kilka dni.
- Ostateczny efekt to odpowiedź na pytanie, na ile będzie można finansowo wspomóc kurację Sebastiana, chorego na stwardnienie rozsiane?
- Dokładnie tak.
- Jak to się stało, że podjęła się pani, jak sama przyznaje, będąc w tej dziedzinie amatorką, organizacji tak poważnego przedsięwzięcia?
- Znam Sebastiana od dziecka, mieszkamy po sąsiedzku. Kiedy dowiedziałam się, że jest chory, kiedy widziałam reakcję jego mamy pomyślałam sobie, że to samo mogło się przydarzyć komuś z moich bliskich... Decyzja była emocjonalna. Nie zdawałam sobie sprawy, co oznaczała. Wtedy liczył się tylko fakt, że trzeba pomóc, że jest grupa ludzi, znajomych i przyjaciół Sebstiana, którzy zrobią to razem ze mną.
- Gdyby miała pani podpowiedzieć komuś, kto chce zorganizować koncert charytatywny, co by mu pani doradziła w pierwszym rzędzie?
- Że trzeba zacząć od mocnej podstawy formalnoprawnej. My rozpoczęliśmy niejako "od końca" i to przysporzyło wielu problemów. Część z nich udało się, dzięki życzliwości wielu włocławian i wielu firm pokonać. Chciałabym im serdecznie podziękować - w imieniu nas, organizatorów i Sebastiana.
