W ostatnich tygodniach dla rypińskiej mleczarni pojawiło się światełko w tunelu, jednak szybko zgasło. Co się stało?
Jeszcze do wtorku 16 czerwca czekaliśmy na wpłatę wadium, ale niestety nie wpłynęło, więc można powiedzieć, że potencjalny inwestor się wycofał. Były dwie oferty. Pierwsza, właśnie ta konkretna, na zakup zakładu za 20 mln zł. Druga dotyczyła wcześniejszej dzierżawy i kupna po pewnym czasie, za 25 mln zł.
Co dalej z mleczarnią?
Konkurs ofert został tak zredagowany, że była możliwość zakupu całości zakładu lub poszczególnych składników.
Jakie składniki ma Pan na myśli?
Chodzi o maszyny i urządzenia. Ich wartość to ok. 3 mln zł. W tej chwili skupiamy się na ich sprzedaży, co ważne nie robimy tego po zaniżonej cenie, wręcz przeciwnie.
Czy jest jeszcze szansa, że po sprzedaży maszyn ktokolwiek zainteresuje się rypińską mleczarnią?
Oczywiście zawsze jest taka szansa, wtedy nowa cena będzie uwzględniała już sytuację po sprzedaży urządzeń. Z drugiej strony, patrząc na ostatnie miesiące i kryzys gospodarczy, trudno będzie zainteresować inwestorów całością zakładu. Niestety, ale rypińska mleczarnia nie dysponuje najnowszą technologią, zakład jest też rozproszony. To duży minus. Jeden z potencjalnych inwestorów tłumaczył, że mleczarnia jest warta tyle, ile mleka płynie w jej rurach. Problemem jest także fakt, że jeszcze przed upadłością spółdzielnia pozbyła się dostawców surowca.
Potrafi Pan sobie wyobrazić sytuację, że zakład kupi inwestor z innej branży?
Wydaje mi się, że jest taka możliwość, jeśli chodzi o branżę spożywczą. W mleczarni są przecież linie produkcyjne. Nie chcę jednak gdybać. Miejmy nadzieję, że pojawi się takie zainteresowanie.
