Taką hipotezę stawia między innymi "The Sun".
Zapis zgłoszenia na pogotowiu głosił tylko: "50 letni mężczyzna, w ogóle nie oddycha". Do domu Michaela Jacksona wysłano karetkę pogotowia. Gdy lekarze przybyli na miejsce, Jackson nie oddychał i wykazywał objawy ataku serca. Od razu został przewieziony do szpitala Uniwersytetu Kalifornijskiego (UCLA Medical Center). Nie zdołano go jednak wybudzić ze śpiączki. Zgon stwierdzono o godz. 23.26 czasu polskiego.
- Źródła z izby pogotowia szpitala UCLA podają, że lekarz Jacksona powiedział ratownikom, iż Jackson upadł po wstrzyknięciu silnej dawki demerolu (lek przeciwbólowy), podobnego do morfiny - pisze "The Sun".
Podobną informację podała inna osoba związana z samym królem popu. - Krótko po zastrzyku z demerolu [Jackson - przyp.] zaczął odczuwać powolny płytki oddech. Potem oddychał coraz wolniej i wolniej, aż zupełnie przestał oddychać.
"Fox News" uważa również, że król mógł cierpieć na toczeń, autoimmunologiczną chorobę powiązaną z zaburzona odpornością organizmu. - Organizm chorego nie będąc w stanie rozpoznawać zagrożeń, wytwarza antyciała prowadzące do stanów zapalnych tkanek i narządów - mówi "Fox News" dr Cynara Coomer z Mount Sinai Medical Center.
Mimo wcześniejszych pogłosek o problemach Jacksona, m.in. z sercem, jego przyjaciel, Uri Geller uważa, że Jacko cieszył się dobrym zdrowiem. - Był zdrowy. Występował, tańczył, ćwiczył do koncertów w Anglii...
W rezydencji Jacksona prowadzone jest dochodzenie. Jak zapewniali oficerowie, to rutynowe śledztwo prowadzone w przypadku śmierci znanej osoby.
Sekcja zwłok artysty rozpocznie się dzisiaj w godzinach popołudniowych.