https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krzyż z biskupińskiego grodu

Michał Woźniak
Krzyż z biskupińskiego drewna bardzo przypadł  do gustu arcybiskupowi Gocłowskiemu.  Właściciel zarzeka się jednak, że nie odda go za  żadne skarby. - Jego miejsce jest w Pucku!
Krzyż z biskupińskiego drewna bardzo przypadł do gustu arcybiskupowi Gocłowskiemu. Właściciel zarzeka się jednak, że nie odda go za żadne skarby. - Jego miejsce jest w Pucku! Michał Woźniak
Gdyby przedmioty potrafiły opowiadać, z pewnością poznalibyśmy wiele niesamowitych opowieści. Historię przedmiotów tworzą jednak ludzie. Tak jest między innymi w przypadku niepozornego drewnianego krzyża wiszącego w pokoju rybaka, mechanika silników okrętowych z Pucka - Mirosława Radomskiego. - Drewno, z którego jest wykonane pochodzi z... biskupińskich wykopalisk.

     Drewno do nadmorskiego Pucka przywiózł na przełomie lat 40/50 Józef Jurkiewicz z Gąsawy. - Był pierwszym prezesem Gminnej Spółdzielni w Gąsawie, właściwie punktu filialnego GS z Rogowa - wyjaśnia gąsawski historyk - Roman Stręczyński. - Osobiście go nie pamiętam. Informacje o nim znalazłem zaś w monografii "X-lecie Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu województwa bydgoskiego" - wydanej w 1958 roku. Według notatki "zrezygnował" z zajmowanej funkcji, wiadomo jednak jakie były wówczas czasy. Być może rezygnacja była w jakiś sposób wymuszona...
     _Józef Jurkiewicz - jak wspomina Mirosław Radomski - opowiadał, iż nakaz opuszczenia Gąsawy i "zesłanie" do Pucka motywowano faktem iż sprzyjał "ukrytym w pałuckich lasach żołnierzom Armii Krajowej". Czy tak było faktycznie? Pewnie już się nigdy nie dowiemy - pierwszy prezes gąsawskiego GS zmarł bowiem przed kilkunastu laty...
     Najcenniejszą pamiątką przywiezioną z Pałuk były dwa kloce drewna pochodzące z biskupińskich wykopalisk.
- Opowiadał, że tuż po wojnie mieszkał u niego prowadzący wykopaliska profesor Kostrzewski. Wielokrotnie prosił archeologa o sprezentowanie choćby niewielkiego fragmentu wykopanego drewna. Profesor był jednak wielkim formalistą. Za każdym razem na prośbę reagował jednakowo: nie ma mowy. Jurkiewicz załatwił więc sprawę po swojemu. Dał pół litra stróżowi, ten zaś przyniósł mu dwa spore kloce.
     J. Jurkiewicz marzył, by biskupińskie drewno trafiło w ręce artysty rzeźbiarza. Miała z niego powstać figurka. Przez lata trudno było jednak znaleźć w Pucku odpowiednią osobę. Niekonserwowane drewno tymczasem niszczało, kruszyło się, pękało... Tuż przed śmiercią Jurkiewicza jeden z kloców trafił do domu Radomskich. Z przykazaniem jednak, by przekazać je odpowiedniemu artyście. - Do Pucka zjechał wreszcie rzeźbiarz, nazywał się Buczkowski. Zapytałem - co się da z tym zrobić? Okazało się, że niewiele. Z grubego kloca do dalszej obróbki nadawał się kawałek grubości ręki. Artysta "walczył" z nim przez rok - drewno było zabrudzone piaskiem, narzędzia wciąż się tępiły. Wreszcie poddał się. "Mogę najwyżej zrobić z tego wiejski krzyż" - powiedział mi pewnego razu. A dlaczego nie? - pomyślałem. Do ciemnego drewna dodał pasję (postać umierającego Chrystusa - przyp. mich.) z jasnej gruszy. I tak powstało dzieło, które jest dziś przedmiotem pożądania duchowieństwa z wybrzeża gdańskiego.
     Pierwszy o krzyż upomniał się proboszcz parafii w Pucku.
- Wypatrzył go na ścianie podczas kolędy. Oczywiście odmówiłem, twierdząc, że to pamiątka rodzinna. Kolejnym razem było już znacznie trudniej. Krzyż trafił na wystawę w gdańskim kościele mariackim, gdzie zobaczył go sam metropolita gdański - arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Próśb o sprezentowanie go czy wręcz sprzedaż było wiele. Jak tu odmówić arcybiskupowi? - pytali księża. Wszystko jednak na próżno. Nie sprzedam go za żadne skarby - jego miejsce jest na ścianie mojego puckiego domu _- kończy Mirosław Radomski.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska