
Księga Adresowa z 1922 roku - informacja o kuchni kresowej w rozdziale "Szpitale i zakłady dobroczynne"
Hrabina Krasicka, księżna Pignatelli
W antykwariatach można znaleźć stare zdjęcia, wykonane jeszcze przed pierwszą wojną światową na Kresach Wschodnich - w Homlu, Witebsku, Mińsku albo w Kijowie. Bydgoszczanie, którym słowo "Kresy" nic nie mówi, zastanawiają się, jakim cudem te fotografie tu trafiły?
Rodziny, które wywodzą się z tamtych stron i pielęgnują o nich pamięć dobrze wiedzą, że to żaden cud, tylko tragiczne zrządzenie losu w postaci rewolucji, a potem - traktatu ryskiego. Tysiące ludzi musiało wówczas opuścić domy na Kresach, dziękując Bogu za uratowanie życia. Wielu z nich trafiło do Bydgoszczy. Ci, którym udało się uratować część majątku, mogli kupić dom lub wynająć mieszkanie - w Bydgoszczy, w odróżnieniu od Warszawy, Krakowa czy Poznania, nie było z tym problemu. Wystarczyło mieć pieniądze. Jednak wiele rodzin przyjeżdżało z bardzo mizernymi zasobami finansowymi. A trzeba było nie tylko zadbać o dach nad głową, ale też pomyśleć o wykształceniu dzieci.
W dramatycznej sytuacji znajdowali się ludzie starzy. Właśnie z myślą o tych, którzy potrzebowali pomocy w mieście powstał, w 1920 roku Związek Polaków z Kresów Wschodnich. Jego prezesem był najpierw Adam Bujnicki, następnie w latach 1923-1928 Edward Woyniłłowicz, a po nim w latach 30. - Karol Weber.
Członkowie zarządu systematycznie spotykali się w hotelu "Pod Orłem", aby podsumować starania o fundusze na prowadzenie taniej kuchni, stypendia dla uczniów, opał i lekarstwa dla najbiedniejszych, nawet na koszty pogrzebu. A trzeba podkreślić, że nie byli nowicjuszami w tej roli. Większość z nich szkołę życia przeszła podczas I wojny światowej, kiedy tysiące uchodźców z Królestwa, pukało do ich kresowych domów z prośbą o schronienie bądź żywność.
Na łamach "Dziennika Bydgoskiego", w rubryce "Z miasta", systematycznie pojawiały się informacje o działalności Związku Polaków z Kresów Wschodnich. Szczególnie na początku roku, w karnawale, członkowie tej organizacji starali się organizować bale, rauty i wieczorki tańcujące, aby zgromadzić pieniądze dla ubogich podopiecznych. Jak odnotowano w tej gazecie 28 marca 1922 roku - na balu ziemiańskim udało się zebrać dla Związku Polaków z Kresów Wschodnich 140 tys. marek. Nie gardzono też darami rzeczowymi, informując potem w prasie, kto należał do hojnych ofiarodawców. Wśród wielu innych często powtarzały się m.in. nazwiska państwa Chłapowskich, Dembińskich, Jezierskich, Krasickich, Nieumanów.
Kresowcy bawili się w hotelu "Pod Orłem", w Kasynie Cywilnym przy ul. Gdańskiej. Gdy zaczynała się wiosna, zapraszali na majówki, organizowali zbiórki odzieży i żywności oraz charytatywne koncerty. Do tych ostatnich musieli czasami specjalnie przekonywać. I tak 14 maja 1922 r. na łamach "Dziennika Bydgoskiego" ukazała się informacja, że w chórze ukraińskim, który zjedzie na koncert do Bydgoszczy nie ma osób, które walczyły z Orlętami Lwowskimi. Śpiewacy to byli żołnierze armii Denikina, którzy walczyli z armią polską przeciwko bolszewikom.
Członkowie zarządu Związku Polaków z Kresów Wschodnich wykorzystywali każdą okazję, aby znaleźć fundusze na pomoc dla kresowych niedobitków. Nie tylko dla tych mieszkających w Bydgoszczy, ale i tych, którzy zostali blisko granicy. "Dziennik Bydgoski" 15 lutego 1922 r. opublikował odezwę Krystyny Pusłowskiej z Albertyna, w powiecie słonimskim:
"Zwracam się do miłosierdzia tutejszych obywateli o składanie ofiar na cel głodnych i nagich reemigrantów".
Takie prośby nigdy nie pozostawały bez echa. Na apel z Albertyna zebrano 409.144 marek i dary w naturze. Mieszkająca w Bydgoszczy przy ul. Piotra Skargi 1 i działająca aktywnie w Związku Polaków z Kresów Wschodnich matka Krystyny Pusłowskiej - księżna Emila Pignatelli d'Aragona ofiarowała 10,000 marek, Chłapowscy z Bagdadu - 50.000 marek, państwo Jezierscy - 2000 marek.
Rodziewiczówna i Grzymała-Siedlecki
Wspaniale niedawno odnowiona kamienica przy ul. Pomorskiej 5 była pierwszą siedzibą kresowej kuchni. Jak wynika z Księgi adresowej na 1922 rok - ten dom należał wówczas do rodziny Sułkowskich. Pieczę nad placówką sprawowała hrabina Waleria Krasicka, a pomagały jej m.in. Jadwiga Mazaraki i Tekla Swaryczowska. Rok później jadłodajnię, zwaną przez prasę Gospodą Kresową przeniesiono do kamienicy przy ul. Cieszkowskiego 17 (w 1933 r., po uporządkowaniu miejskiej numeracji, dom otrzymał nr 9). "Dziennik Bydgoski" 28 kwietnia 1923 roku donosił:
"2 maja otwiera się jadłodajnia dla inteligencji przy Cieszkowskiego 17. Pragnący korzystać z obiadów powinni się zgłosić do sekretarza Związku Kresowego p. Zofii Choynowskiej na ul. Świętojańską nr 5, II p. Obiady będą wydawane od 1-4".
Jadłodajnia przy ul. Cieszkowskiego została poświęcona 1 maja. Prezes Związku Edward Woyniłłowicz tak zanotował wrażenia z tego dnia w II tomie swoich - niepublikowanych - wspomnień:
"Otwierając jako prezes musiałem przemawiać, a wieczorem musieliśmy przyjmować kolacją księcia Woronieckiego, przysłanego przez Związek Amerykański z Warszawy na tę uroczystość, albowiem Amerykanie na kilka miesięcy produktów głównie nam dostarczyli".
Dzięki kontaktom kresowiaków, do Bydgoszczy zaczęli zjeżdżać znani pisarze. Od 7 czerwca 1926 r. gościła tu Maria Rodziewiczówna. Wygłoszony przez nią, w wypełnionym po brzegi teatrze, odczyt przyniósł 800 zł dochodu. Bydgoszczanie wielokrotnie będą pukać do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej w Warszawie o pieniądze dla kresowej kuchni. Bez obietnicy pomocy stamtąd nie wychodzili.
Sześć lat po otwarciu kuchni przy ul. Cieszkowskiego "Gazeta Bydgoska" (30 marca 1929 r.) w artykule p.t. "Walne zebranie Związku Polaków z Kresów Wschodnich" informowała:
"Sekcja kuchenna wydała 30.014 obiadów, z czego płatnych 21.333. W roku 1927 było obiadów płatnych 13.808, zatem ostatnim o 7.525 więcej. Cyfry te świadczą najdobitniej, jak bardzo potrzebna jest taka instytucja, z której korzystają szerokie masy inteligencji. Obiad w abonamencie kosztuje 58 gr".
Adam Grzymała-Siedlecki, pisarz i dziennikarz mieszkający w Bydgoszczy uwiecznił kresową kuchnię, jej opiekunów i gości na łamach swej powieści "Miechowiec i syn", napisanej w 1934 r. Informacje miał z pierwszej ręki. Często obracał się w towarzystwie ludzi, którzy przeszli przez piekło na Wschodzie. Na pewno chętnie słuchał barwnych opowieści E. Woyniłłowicza. Na pewno też niejednokrotnie miał okazję rozmawiać z Heleną i Włodzimierzem Stulgińskimi - kiedyś korzystającymi z uroków życia w Petersburgu, po 1920 r. ludźmi bardzo zaangażowanymi w działalność Związku Polaków z Kresów Wschodnich w Bydgoszczy. Nie bez powodu ich nazwisko znalazło się na tablicy pamiątkowej w hallu biblioteki na Starym Rynku, wśród tych, którzy dołożyli swoją cegiełkę do budowy pomnika Henryka Sienkiewicza. Związek Polaków z Kresów Wschodnich też jest tam uhonorowany. A swoją drogą, gdyby powstała tablica upamiętniająca wszystkich, którzy w latach 1920-1939 wspomagali kuchnię kresową - lista z nazwiskami ofiarodawców byłaby o wiele dłuższa niż ta dotycząca sponsorów pomnika twórcy "Trylogii".
W powieści A. Grzymały-Siedleckiego kresowcy korzystają z Kuchni Głodowej - tak z gorzką ironią pisarz nazwał to miejsce:
"Główny kontyngent stołowników stanowiła młodzież kresowa, poumieszczana w tutejszych szkołach i warsztatach. Stepowa rasa zanosiła bujny pohuk psychiczny nawet tu, w tę soczewicę niedostatku i przybicia życiowego: mimo wszystko było tu głośno, wesoło i tubalnie, tak, że sprawne ucho specjalisty już zakiszonej sionki mogłoby dosłyszeć znajomy z dawnych lat poszum kontraktów kijowskich. Słyszało się tu wszelakie akcenty mowy od Smoleńska po Odessę. Nie brakło przybyszów z Syberii, nawet z Chin".
Historię Związku Polaków z Kresów Wschodnich zakończył wybuch II wojny światowej. Od dawna nie ma śladu po kuchni kresowej, karmiącej niezamożną inteligencję. Na szczęście dzięki notatkom zachowanym w przedwojennych gazetach i okruchom wspomnień jakaś cząstka tej kresowej przeszłości przetrwała. Warto o tym pamiętać, patrząc na ślicznie odnowioną kamienicę przy ul. Pomorskiej 5, czy spacerując ul. Cieszkowskiego albo odwiedzając bibliotekę na Starym Rynku.