"Łucek, dziękujemy Ci. Panu Lucjanowi Rosińskiemu z Sędowa za refleks i odwagę w dniu 10 marca wdzięczna rodzina Stankiewiczów". Ogłoszenie tej treści znalazło się na łamach "Pomorskiej". W domu Łucka rozdzwoniły się telefony. - _Cóżeś takiego zrobił? - _pytali. Wiedzieli, że Łucek z Tadeuszem Stankiewiczem często razem chodzą na polowania. - _Może jeden drugiego przed dzikiem uchronił - _gdybali. Gdy Łucek wracał wieczorem z pola, przed domem czekali już na niego sąsiedzi. - _No mów. No mów. Jak to było? - _nagabywali. Tadeuszowi też nie chciało się każdemu z osobna tłumaczyć i opowiadać. Dziennikarz chcący to opisać spadł więc im jak z nieba.
Zdecydowały milimetry
A było to tak. Jechali samochodem od strony Bydgoszczy w kierunku Łabiszyna. Łucek za kierownicą. Obok niego kolega Tadeusz Stankiewicz. Za nimi ich żony oraz matka Tadeusza. Z naprzeciwka zbliżał się do nich samochód. Nagle zza niego wyskoczył gotowy do wyprzedzania kolejny ciemnogranatowy pojazd. Wszystko działo się na sporej prędkości. Łucek wiedział, że jeśli nie wykona szybkiego manewru, zginą. Skręcił w prawo. Jadący prosto na nich kierowca dał w swoje lewo. Łucek szybko odbił więc w lewo i przeszedł między dwoma samochodami jadącymi z naprzeciwka. Milimetry zdecydowały o tym, że nie doszło do czołowego zderzenia.
- Nie spanikowałem. I to nas uratowało - opowiada pan Lucjan. Całą dalszą drogę o niczym innym nie rozmawiali, jak tylko o tym, jak blisko byli śmierci.
Radość zamiast pogrzebu
Spotykamy się tydzień po tym zdarzeniu. - _Już by było po pogrzebie - _mówi żona Stankiewicza. Nie było pogrzebu. Wręcz przeciwnie - radość z tego, że jeszcze można się cieszyć życiem. Tadeusz dziękował Łuckowi wielokrotnie. Postanowił jednak zrobić to jeszcze raz i jeszcze mocniej, by te jego podziękowania miały trwalszy ślady. Wykupił ogłoszenie w "Pomorskiej". - _Jestem pod dwóch operacjach na otwartym sercu, ale jeszcze nigdy nie byłem tak blisko śmierci, jak wtedy w Kobylarni. Byłem pewny, że jest już po mnie. Gdyby nie szybka reakcja Łucka, byłoby siedem trupów. Do dziś zastanawiam się, jak Łuckowi udało się wykonać ten zbawienny dla nas manewr. Jak wyszedłem z samochodu miałem nogi z waty. Łucek uratował nam życie - _opowiada Tadeusz.
Łucek samochodem jeździ już od kilkudziesięciu lat. Nikt nigdy wcześniej nie powiedział mu, że ma refleks. Nikt nie chwalił jego odwagi. Nigdy też nie zdawał sobie sprawy, że za kierownicą ma szybszą reakcję niż przeciętny kierowca. Nikt też nigdy nie dziękował mu za uratowanie życia. 10 marca - to był jego wielki dzień.