Mówili o nim "umieralnia".
Trudno się dziwić, skoro wiadomo, że do hospicujm trafiają osoby w ostatnim stadium choroby. Tam nie leczy się już przyczynowo, nie nie stosuje się radio- czy chemioterapii. Łagodzi się jedynie dokuczliwe objawy choroby, by dać pacjentom możliwość godnego odejścia.
- Kilka lat temu wśród ludzi bardzo mocno funkcjonowało takie przekonanie, że jeśli przywiozą do nas kogoś z rodziny, to znaczy, że chcą się go pozbyć i mieć święty spokój - mówi Aurelia Rakoczy, pielęgniarka oddziałowa. - Trudno było wytłumaczyć, że mają tu fachową opiekę, potrafimy im ulżyć w bólu. Niemożliwe jest zajęcie się w domu chorym z krwawiącymi ranami lub dusznościami.
Po kilku latach nastawienie mieszkańców się zmieniło. Po pierwsze dlatego, że nabrali zaufania do personelu. Po drugie, choroby nowotworowe są coraz bardziej powszechne, umiera na nie coraz więcej ludzi i coraz więcej rodzin boryka się z takim problemem. Wzrasta więc świadomość.
Rypiński oddział paliatywno-hospicyjny jest jedynym oferującym opiekę stacjonarną nad bardzo ciężko chorymi w okolicy. Nie ma podobnego ani w Golubiu-Dobrzyniu, ani w Lipnie, ani w Brodnicy. Dysponuje dziesięcioma łóżkami. Średnio pacjenci przebywają w nim 14 dni, takie są też wytyczne Narodowego Funduszu Zdrowia. - Nie oznacza to, że na siłę wysyłamy do domu ciężko chorych - podkreśla Aurelia Rakoczy. - Nikomu też nie odmawiamy przyjęcia, nie ma do nas kolejek, zapisów.
Oddział stara się o zwiększenie na przyszły rok kontraktu z NFZ, a co za tym idzie - zwiększenie liczby łóżek. Statystycznie na 100 tys. mieszkańców przypada ich obecnie 5-6. Liczba będzie rosła, bo wzrasta zachorowalność.
Hospicjum i paliatyw działają w wyremontowanym budynku po dawnym magazynie. Mają profesjonalne wyposażenie, doświadczony personel. Na ścianach obrazy, kwiaty (dary sponsorów), na oddziale kojąca cisza. Pielęgniarki wspominają pacjenta, który odwiedził oddział po raz pierwszy i nie mógł się nadziwić: "Co to za oranżeria!".