- Koleżanka chciała odprowadzić mnie do domu. Powiedziałam, że sama wolę iść. Ona przecież nie wie, że mieszkam w domu dziecka - mówi Kamila.
Szczupła 18-latka z długimi włosami. Mieszka w domu dziecka w Bydgoszczy. - I mam nadzieję, że ten Dzień Dziecka będzie moim ostatnim w placówce - szepcze Kamila. A przecież starała się o pobyt tutaj.
Mama zginęła w wypadku. To było 10 lat temu. Kamilka chodziła wtedy do pierwszej klasy. - Tata mną się nigdy nie interesował za bardzo - dodaje dziewczyna."Za bardzo" w tym przypadku znaczy: wcale. - Byłam w domu, to byłam. Jak nie, to ojciec nawet nie zauważał tego - wspomina dziewczyna.
Chętnie zgodził się, gdy szwagierka zapytała go, czy może Kamilę wziąć do siebie. Na stałe. - Parę dni potem z jedną walizką pełną ciuchów pojechałam do cioci. Do cioci, wujka i dwóch kuzynek. - Na początku, gdy miałam 11 czy 12 lat, wszystko było w porządku. Cieszyłam się, że mam normalną rodzinę. No, prawie normalną, bo przecież ja byłam przyszywana.
Im była starsza, tym bardziej przeszkadzało jej to, co się dzieje między ciocią a wujkiem. Non stop kłótnie. I znęcanie psychiczne. - To gorsze niż bicie - uważa. Dziewczyna długo zbierała się w sobie, żeby komuś z zewnątrz opowiedzieć, jak jest w jej domu. - Kto uwierzy dzieciakowi z gimnazjum? - pytała samą siebie Kamila. I czekała.
W zeszłym roku zebrała się na odwagę. Poszła do pracownika socjalnego z ośrodka pomocy społecznej. - To, co mówiłam tej pani, momentami było nie do uwierzenia. Przeszłam badania, czy nie zmyślam.
Przeczytaj także:
To były ostatnie święta Dorotki i Pawełka w domu dziecka. "O jeny! Naprawdę będziemy mieli mamę i tatę?"Nie zmyślała
- Pani socjalna powiedziała, że mam wybrać: albo zostaję dalej u cioci i wujka, ale sąd i tak zacznie wyjaśniać, co dzieje się w domu, albo sprawa będzie wyjaśniana, ale się wyprowadzę z tego domu.Kamila wybrała drugi wariant. - Mało które dziecko chce trafić do domu dziecka. Ja jednak chciałam. W placówce opiekuńczo-wychowawczej przebywa prawie rok
Grafik nastolatki
Dzień powszedni to pobudka między szóstą a siódmą, bo od ósmej (albo dziewiątej) - szkoła. Panie kucharki przygotowują kanapki na pierwsze i drugie śniadanie. Jak w instytucji jakiejś. Dziewczyna należy do uuczniów "zewnętrznych". - To znaczy tych, którzy chodzą lub jeżdżą do szkół poza terenem naszego domu dziecka - tłumaczy moja rozmówczyni. - Bo tutaj, na miejscu, też jest szkoła.Później obiad w stołówce domu dziecka. Potem czas wolny. Niedługi. Już między godz. 16 a 18 jest czas nauki. - Wtedy odrabiamy lekcje - wyjaśnia Kamila. - Gdy lekcji nie mamy zadanych, uczymy się.
W weekendy można dłużej pospać. Dłużej robić, co się chce. Można też dostać "przepustkę" na wyjazd z placówki. Do domu rodzinnego na przykład. 18-latka rzadko wyjeżdża. Bo nie chce często. Najwyżej kuzynka ją odwiedza.
Przeczytaj także: Wychowankowie Domu Dziecka w Bąkowie zamieszkają "na swoim"
Kamili dobrze idzie w technikum. - Będę miała mało trójek na świadectwie. Większość to czwórki i piątki - cieszy się nastolatka.Nie tylko oceny jej się podobają, ale i sama szkoła.- Mam fajne koleżanki, takie do pogadania - twierdzi. - Rozmawiamy o chłopakach, modzie, filmach, imprezach.
O domu też?
- Raczej nie - odpowiada Kamila.
Niedawno z koleżanką wracały z lekcji autobusem. - Zaproponowała, że mnie odprowadzi do domu. Nie zgodziłam się. Ona wie, na jakim osiedlu mieszka. Nie ma jednak pojęcia, że w domu dziecka. Kamila zaprosi koleżankę, gdy będzie mieszkała już w normalnym domu. - Przeprowadzę się z kilkorgiem innych wychowanków stąd do mieszkania usamodzielnienia. To będzie w zwykłym bloku. Oddadzą go do użytku za pół roku.
Czytaj e-wydanie »