Burzę wywołał stołeczny radny, który w 2009 roku zwrócił się do prezydent Warszawy z pytaniem, kto wykonywał dla miasta usługi informatyczne. Chodziło o umowy warte miliony zł. Ratusz nie odpowiedział tłumacząc, że chodzi o osoby fizyczne. A jako że takie zlecenie nie podlega ustawie o przetargach, to miasto nie musi ujawniać nazwisk kontrahentów.
Spór rozstrzygnął dopiero Sąd Najwyższy. W ubiegłym tygodniu uznał, że ratusz powinien ujawnić dane stołecznych zleceniobiorców.
Sprawa rangi precedensu
- Warto zaznaczyć, że to orzeczenie w tej konkretnej sprawie - Teresa Pyźlak, rzecznik prasowy Sądu Najwyższego zaznacza w rozmowie z Gazetą Pomorską. - Wprawdzie w polskim prawie nie ma pojęcia precedensu, ale ranga naszego sądu wpływa na orzecznictwo innych, niższych instancji.
Przeczytaj także: Przywileje w budżetówce za 3,5 miliarda złotych. Trzynastki są za drogie?
Czy śladem Hanny Gronkiewicz-Waltz pójdą też nasi samorządowcy? Zwróciliśmy się z pytaniem do Rafała Bruskiego, prezydenta Bydgoszczy: - Zakładając, że urzędnicy ratusza uczestniczą w szkoleniu informatycznym, czy prezydent ujawni nazwisko osoby prowadzącej kurs? A tym samym, kto podpisał umowę z miastem?
- Oczywiście udostępniamy takie informacje, ale z wyłączeniem takich danych, jak adres zamieszkania, PESEL i tym podobnych - mówi Piotr Kurek, rzecznik prasowy prezydenta Bydgoszczy. Zaraz jednak dodaje: - Pamiętajmy, że udostępnianie informacji publicznej ma charakter indywidualny i każdy wniosek należy rozpatrywać odrębnie, jako specjalny przypadek bez stosowania zasady ogólności.
Radni kontra prezydent
Co na ten temat sądzi Michał Zaleski? Magdalena Krzyżanowska, z zespołu prasowego toruńskiego ratusza, wczoraj nie mogła jeszcze odpowiedzieć na to pytanie: - W tej kwestii najpierw muszą zająć stanowisko nasi prawnicy.
Z kolei we władzach Włocławka w sprawie orzeczenia Sądu Najwyższego panuje dwugłos. Rzecznik prezydenta Andrzeja Pałuckiego przekonuje o liberalnym podejściu do tematu we włocławskim ratuszu. - Mimo że wyrok Sądu Najwyższego dotyczy jednej, konretnej sprawy, to oczywiście jest dla nas jakąś wytyczną - tłumaczy Monika Budzeniusz, rzecznik Pałuckiego. - Gdyby ktoś zwrócił się do nas z wnioskiem o ujawnienie nazwiska zleceniobiorcy, który wykonuje jakąś usługę dla urzędu, to pewnie zgodzilibyśmy się na to. Mnie wydaje się jednak, że chyba bardziej istone jest nie, kto wykonuje dane zlecenie, ale dlaczego właśnie ta osoba.
Przeczytaj także: Mimo kryzysu dla urzędników są podwyżki
Według Budzeniusz najważniejsze informacje dotyczące miejskich kontraktów dotyczą właśnie kulisów wyboru tego a nie innego oferenta. - Tę kwestię reguluje nasz wewnętrzny regulamin. W przypadku zleceń o wartości powyżej 10 tys. zł mamy obowiązek proponować wykonanie usługi minimum trzem oferentom. Spośród nich wybieramy najlepszego.
Inaczej postępowanie prezydenta oceniają włocławscy rajcy. Jarosław Chmielewski, szef klubu radnych PiS-u zarzuca Pałuckiemu: - Prezydent nagminnie unika informowania o kulisach miejskich inwestycji. Tak było na przykład, gdy pytaliśmy, kto będzie dzierżawił miejski park linowy. Prezydent zasłaniał się wtedy ustawą o ochronie danych osobowych.
Miasto jak spółdzielnia
Eksperci nie mają jednak wątpliwości. Informowanie o tym, kto, kiedy i na ile pieniedzy podpisuje kontrakt z miastem, jest po prostu obowiązkiem samorządowców.
- Sprawa warszawskich kontraktów była o tyle bulwersująca, że chodziło tam o umowy warte 30 mln zł - komentuje Szymon Ossowski, ekspert z Pozarządowego Centrum Dostępu do Informacji Publicznej. - Sąd Najwyższy w uzasadnieniu porównał ratusz do spółdzielni mieszkaniowej.
Ossowski dodaje: - I podobnie jak w przypadku członków spółdzielni, tak mieszkańcy również mają prawo wiedzieć na co, a raczej do czyjego portfela trafią pieniądze z kasy miasta - kończy ekspert.