MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Maniak gry

Rozmawiał Tomasz Malinowski
Rozmowa z MICHAŁEM SZEREMETEM, graczem bydgoskich klubów, obecnie Świtu Nowy Dwór

     Iluż to już piłkarzy, młodych i zdolnych, opuściło kluby naszego regionu. Jedni trafili do zespołów gdzie, rzeczywiście, znaleźli optymalne warunki do podnoszenia swoich umiejętności. Wielu, po prostu, zginęło w morzu bylejakości. Michał Szeremet nie jest pierwszym, ani ostatnim przedstawicielem armii futbolowych "emigrantów". Ale trenuje i gra w drużynie - trochę niespodziewanego - lidera II ligi.
     - Niech pan się chwali...
     
- Występuję, jak dotychczas, w najwyższej klasie rozgrywkowej. W ciągu kilku zaledwie miesięcy wywalczyłem mocną pozycję w zespole, przyczyniłem się, tak mi się przynajmniej wydaje, do jego sukcesu. Patrząc statystycznie - rozegrałem 10 pełnych spotkań, strzeliłem 4 gole, zaliczyłem 6 bezpośrednich asyst. Czy to był najlepszy okres w mojej zawodniczej karierze? Uważam, że taki dopiero nadejdzie.
     - Świt to firma solidna?
     
- To dobra drużyna. Wygraliśmy siedem meczów z rzędu, a w całej rundzie jesiennej przegraliśmy jedynie dwa spotkania. Prezentujemy futbol może niezbyt widowiskowy, bez fajerwerków, za to skuteczny. Zwycięstwa to jednak radość i pieniądze. Nie zawsze gra się dla oka. A wracając jeszcze do naszej gry... Bramki zdobywają wszyscy, wszyscy także potrafią jej bronić. Nasza siła tkwi więc w kolektywie.
     - Dlaczego właśnie ten klub?
     
- W poprzednim - Chemiku/Zawiszy czułem się wyśmienicie. Ale piłkarska ambicja to inna sprawa. Przyszedł impuls; wiedziałem, że muszę coś zmienić. Chciałem znaleźć się w zespole lokalnego rywala - Polonii. Trener Zbigniew Stefaniak uczciwie powiedział, że skompletował już kadrę drużyny. Ale bardzo życzliwie mnie potraktował. Powtarzał nawet kilka razy, żebym tylko wierzył w siebie, swoje umiejętności. Dlatego z Karolem Bilskim postanowliśmy pojechać do Nowego Dworu. A tam był już Libor Pala, szkoleniowiec z Czech, pojętny uczeń Wernera Liczki. Wymienił całą kadrę, postawił na graczy bez nazwisk lub niechcianych w innych klubach i jeszcze zdążył ułożyć ten nasz zespół.
     - Pana zawodnicze życie zaczęło się zmieniać?
     
- Już się zmieniło. Dziś pewnie równałbym do przeciętnych, tracił motywację. Zacząłem się jednak wspinać po futbolowej drabinie. Okazuje się, że trzeba mieć trochę "handlowego szczęścia", aby nie zostać na półce. Obecnie więcej jest zainteresowania naszym zespołem, również mną.
     - Czyżby przed gabinetem prezesa klubu, pana Szymańskiego, ustawiała się kolejka kupców? Padły już jakieś propozycje?
     
- Jeszcze takowych nie miałem. Uważam, że drzemią we mnie spore rezerwy i te umiejętności zamierzam sprzedać w Świcie. Z dużą nadzieją przystępuję do pracy przed rundą wiosenną.
     - Boiskowe upodobania, walory...
     
- Ponad wszystko - szybkość, wybieganie. W zespole należę do najszybciej biegających bez piłki, jak i z futbolówką przy nodze. Bardzo sobie cenię dynamiczne wejścia z drugiej linii w strefę obronną rywali. Element, który poprawiłem najbardziej, to dośrodkowanie z pełnego biegu. Po takich właśnie moich zagraniach, jesienią koledzy pięciokrotnie zdobywali bramki. Ale do Beckhama jeszcze mi daleko.
     - Dojrzał pan piłkarsko. Czy, rzeczywiście, można się czegoś nauczyć w polskiej drugiej lidze?
     
- Po konfrontacji z zawodnikami, o których czytałem zazwyczaj w sportowych gazetach, nie cierpię na kompleks niższości. Czuję się mocniejszy, mogę konkurować z każdym.
     - A okres wieku chłopięcego jeszcze pan pamięta?
     
- Do Bydgoszczy przeprowadziłem się z Kożuchowa, miasteczka w dawnym województwie zielonogórskim. W 1985 roku zapisałem się do sekcji piłkarskiej Budowlanych i trafiłem pod opiekę pana Włodzimierza Cwiacha; to on mnie ukształtował piłkarsko. W BKS-ie trenowałem aż do chwili występów w zespole seniorów, który ostatecznie rozwiązano. Potem na półtora roku wziąłem rozbrat z piłką. Mieszkałem jakiś czas pod Koszalinem, więc zaproponowano mi grę w A-klasowej drużynie Leśnik Manowo. Tam, po prostu, kopaliśmy tylko, bo boisko przypominało łąkę. Po powrocie do Bydgoszczy, trener Jerzy Szulakowski zaproponował mi występy w Polonii. Byliśmy beniaminkiem w lidze okręgowej, lecz radziliśmy sobie całkiem dobrze. W drużynie z ul. Sportowej występowałem tylko w jesiennej rundzie, bo potem trener Bogdan Saboń ściągnął mnie do Chemika.
     - I mocno się pan pewnie rozczarował... Za miedzą nie było "kasy", zawsze brakowało sportowych ambicji... Proszę odpowiedzieć uczciwie o prawdziwych motywach odejścia.
     
- Były czysto sportowe. Ile to sezonów grałem bez perspektyw. Bydgoskie kluby od dawna nie liczą się w kraju, więc tutaj na razie wielkiego futbolu nie będzie. Władze uczestniczą w przedsięwzięciach żużlowych, lekkoatletycznych, a przecież piłkę w klubach trenują tysiące młodzieży.
     - Rodzinie państwa Szeremetów na pewno się też polepszyło finansowo. Czuje pan już grubszy portfel?
     
- Nie może być powodów do narzekań. Mam z klubem roczny kontrakt, premie meczowe za wygrane i remisy też są godziwe. I co najważniejsze, wszystko wypłacane jest w terminie.
     - Trener Pala potrafi pewnie zadbać o wasze interesy.
     
- To nietuzinkowy trener, ciągle głodny wiedzy, poznawania czegoś nowego. Jest bezwzględny w egzekwowaniu założeń. Nie ma pupilów; wszyscy mają u niego równe szanse.
     - Miałem sposobność go poznać; sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, ale też wiedzącego czego chce.
     
- Bardziej to drugie. Wyraża się to zwłaszcza tym że, gdy trener przygotowuje taktykę na mecz, potrafi umiejętnie - do wyznaczonych zadań - dobrać zawodników. U Pali nie ma dwóch meczów, że gramy w nich w tym samym składzie. Przeciwnicy mogą nas podglądać, a on zawsze wymyśla coś, czym ich zaskakuje.
     - Podobno do jego mocnych stron należy także umiejętność motywacji zespołu.
     
- To prawda. Pala przygotowuje się do każdej pogadanki inaczej. Ma taką wielką tablicę, wozi ją zresztą zawsze ze sobą. Wypisuje na niej skład, potem poznajemy sposoby wykonywania stałych fragmentów. Na koniec pisze wołowymi literami: MOTYWACJA! Czasami jest to żart lub jakaś filozoficzna myśl, którą rozwija albo na swój sposób zinterpretuje. Jest z pewnością profesjonalistą w tym co robi.
     - A Szeremet - mąż, ojciec... Jaki jest?
     
- Z Karoliną znamy się już 8 lat, półtora roku minęło od naszego ślubu. Żona trudno znosi mój zawód, jest wciąż sama. O dziecku dopiero myślimy. Karolina wiedziała jednak, że chciałem grać w wyższej klasie, dlatego cieszę się, że ma trochę satysfakcji z moich udanych występów na boisku. Staram się minimum trzy razy w miesiącu przyjeżdżać do domu.
     - W takim Nowym Dworze raczej nie ma zbyt wiele rozrywek.
     
- Zajmujemy się wyłącznie piłką; treningi i mecze to największa rozrywka. Odpoczynek i relaks stanowi dla mnie kontakt z komputerem. Jestem maniakiem gier; nawet gdy jeździmy na mecze, zabieramy ze sobą konsolę do gier. Od wielkiego dzwonu, grupą wyskoczymy sobie do Warszawy, do kina, czasami robimy rajd po sklepach.
     - Marzy pan o grze w ekstraklasie, reprezentacji?
     
- To chyba cel każdego piłkarza. Czułbym się wówczas, jakbym wygrał w totka milion złotych.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska