Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Sadowska: - Dwa równorzędne nurty w moim życiu to muzyka i film

Rozmawiała Monika Wieczorkowska
Marysia Sadowska prezentowała swoją kolekcję na festiwalu Bella Woman in Art w Toruniu
Marysia Sadowska prezentowała swoją kolekcję na festiwalu Bella Woman in Art w Toruniu Monika Wieczorkowska
Rozmowa z Marią Sadowską, kompozytorką, wokalistką, reżyserką.

Maria Sadowska

Maria Sadowska

Rocznik 1976. Córka piosen-karki jazzowej Liliany Urbań-skiej i kompozytora Krzysztofa Sadowskiego. Ukończyła Wydział Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Zadebiutowała fil-mem krótkometrażowym "De-makijaż", w którym sportreto-wała pokolenie bez rewolucji i ideałów, które nade wszystko kocha muzykę i zabawę. Wo-kalistka, kompozytorka, aran-żerka, producentka, reżyser-ka, autorka teledysków, a tak-że założycielka marki modo-wej "Sadowska Fashion".

- Pamiętasz lata 80.? W sklepach pustki albo szare, jednakowe fasony. A ty w programach dla dzieci i młodzieży zawsze byłaś kolorowym ptakiem. Ubrania szyła ci mama?
- Nic wtedy nie było, pamiętam. Moja mama, także piosenkarka, wszystko szyła sama. Miała taką kolorową szafę, w której jako dzieci zawsze się przebieraliśmy. Wtedy moda funkcjonowała na zasadzie kombinowania, zdobywania materiałów i wykrojów.

- Wyróżniałaś się nie tylko strojem, ale też indywidualnością.
- To mi zostało, choć nigdy nie powzięłam decyzji, że taką będę. Po mamie sercem jestem hippiską - to ona mi zawsze powtarzała: ubieraj się kolorowo, nie przejmuj się, co inni mówią i myślą. I rzeczywiście, od dziecka ubierałam się trochę dziwacznie (śmiech).

- Bluzy twojego projektu muszą być kwintesencją filozofii twojej mamy - są tak bajecznie kolorowe.
- I moja mama uwielbia je nosić!

Czytaj też: - Tęsknię za zwykłą naiwnością - mówi Adam Nowak z zespołu "Raz Dwa Trzy"

- Podobno Ci się przyśniły…?
- Tak i nie jest to historyjka wymyślona na potrzeby promocji. Miałam taką piękną chustę jeszcze z lat 70. Bardzo lubiłam w niej chodzić. I miałam raz sen, że gram koncert i mam na sobie sportowe ciuchy, ale we wzory właśnie z tej chusty. Na drugi dzień powiedziałam sobie: kurczę, muszę sobie to uszyć! Olśniło, mnie że nie było jeszcze takiego połączenia stylu sportowego z ludowym. Ludowych deseni w sportowym fasonie. Tak naprawdę świetna jest ich uniwersalność - zakładasz do nich sukienkę i wyglądasz wieczorowo, założysz dżinsy i możesz w nich chodzić na co dzień, a zawsze ci to dodaje dobrego humoru.

- Uszyłaś sobie tę etno bluzę, wyszłaś w niej na ulicę i…?
- I kiedy chodziłam w niej po ulicy, zaczepiła mnie jakaś kobieta z pytaniem, gdzie ją kupiłam. Gdy grono zaczepiających rosło, wpadłam na pomysł, by stworzyć własną kolekcję. Zrobiłam projekt, czyli jak wzór ma układać się na kroju bluzy. Na jedną bluzę zużywamy od trzech do czterech oryginalnych chust, żeby wzór się odpowiednio rysował. Nie przypuszczałam nawet, że będzie to takie trudne, cała ta logistyka wynajdowania odpowiednich suwaków, materiałów, kogoś, kto to na większą skalę ręcznie je uszyje. Na razie jestem dumna, że udało nam się wypuścić pełną rozmiarówkę, bo zaczynaliśmy od tego, że mieliśmy tylko rozmiary S i M. Teraz mamy rozmiary od 36 do 42. I kolory bluz się zmieniają w zależności od tego, jakie chusty w danym momencie są dostępne. Dzięki temu, co pół roku dochodzi nam zupełnie nowy kolor, którego nie było wcześniej, ale niestety dzieje się również tak, że niektóre kolory znikają i nie wracają. Niebieskie (na zdjęciu - przyp. red.) są pewną stałą. Co ciekawe - także panowie się o nie dopytywali, co mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się, że mężczyźni w modzie są bardzo zachowawczy. Okazuje się jednak, że nie. Na razie wypuszczamy dla panów linię bluz z ludowymi wycinankami. Relatywnie tańszych, bo nie jest to w całości robota ręczna, jak w przypadku tych pierwszych.

- Ręczna robota, czyli autorski projekt, polskie tkaniny i szyte tu, na miejscu?
- Wszystko jest polskie. Kieruję się myśleniem "dobre, bo polskie" zawsze, zwłaszcza w muzyce. Myślę, że w przypadku filmu widzowie wyzbyli się już uprzedzeń, by nie chodzić do kina na polskie filmy, bo z założenia są gorsze niż holywoodzkie. Ale w muzyce ciągle jeszcze kierunek jest nie taki - polskie radia grają tylko 30 proc. polskiej muzyki i leci ona od godziny pierwszej w nocy do piątej rano. Gdy rozmawiam o tym w mojej firmie publishingowej słyszę, że to ewenement, bo nigdzie na świecie tak nie ma. Wszędzie promuje się swoją kulturę, swój język. U nas jest odwrotnie, nad czym ubolewam.

- Reżyserujesz, jesteś piosenkarką i twórczynią muzyki, projektujesz - multizawodowiec z ciebie. A co z tego jest twoim priorytetem?
- To się zmienia. Moja działalność modowa jest na uboczu, zaś na pewno dwa równorzędne nurty w moim życiu to muzyka i film. Przez ostatnie 10 lat muzyka była na pierwszym miejscu, z muzyki żyję. Ale teraz zrobiłam film, pełnometrażowy debiut, co zajęło mi trzy lata, musiałam być w pełni poświęcona twórczo temu projektowi. Nie nagrałam z tego powodu żadnej płyty. Nie skupiam się na jednej tylko dziedzinie - i płacę za to jakąś cenę, wiem. Za każdym razem muszę jakby zaczynać od nowa i od nowa wbijać się w taki rytm twórczy. Ale w tej chwili nie potrafiłabym z czegoś zrezygnować. Zawsze miałabym złamane serce. Wpadam w taki cykl: nagrywam płytę, potem robię film. Tak się udaje przez te ostatnie kilka lat. Przez co też oczywiście nagrywam o wiele mniej płyt i robię mniej filmów niż mogłabym (śmiech). W najśmielszych marzeniach nie myślałam, że uda mi się wykonywać oba te zawody.

- Kobiecie reżyserowi jest trudniej? Kino to ciągle jeszcze domena mężczyzn.
- Nie odczuwam tego, że jako kobiety jesteśmy traktowane gorzej czy odbierane mniej wiarygodnie. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że rynek filmowy i środowisko są zainteresowani kobietami w filmie. Zmienia się na lepsze, a my jesteśmy u progu walki o równe prawa. Jeszcze 50 lat temu w niektórych cywilizowanych krajach kobiety nie miały prawa głosu, a 50 lat później przejmujemy zawody, które od początku były uważane za typowo męskie. Gdy chodziłam do szkoły, na pierwszym roku w filmówce były tylko trzy dziewczyny, a teraz stanowią w klasie reżyserii większość. Także w muzyce coraz więcej jest zespołów kobiecych - dziewczyny nie tylko śpiewają, ale też grają na perkusji czy basie.

Oczywiście jest coś takiego, że gdy masz pod sobą pięćdziesięciu facetów na planie, to musisz pokazać swoją siłę, żeby ci nie weszli na głowę. To taka psychologiczna klisza, może się wydawać, że kobieta będzie słabsza, łatwiej się ugnie w pewnych sprawach. Na planie trochę się maskuję, może podświadomie. Nie pójdę tam w mini, zawsze w spodniach. Na planie zdarza mi się też okropnie przeklinać, taki męski tryb mi się wtedy włącza i sama się z tego śmieję.

- Czyli jednak kobieta w zawodzie męskim wchodzi w męskie buty...
- Coś w tym jest, ale czy to są na pewno męskie buty? Każda kobieta ma w sobie mężczyznę, tak jak każdy mężczyzna nosi w sobie pierwiastek żeński. W różnych momentach swojego życia wykorzystujemy różne elementy naszych osobowości.

Czytaj też: Maria Peszek: Moja mała wielka rewolucja

- "Dzień kobiet" to film, któremu poświęciłaś trzy lata swojego życia. Było warto?
- To jest temat ciągle aktualny. "Dzień kobiet" jest jasną, silną wypowiedzią o tym, co myślę na temat otaczającego nas świata. To, że dzieje się on w supermarkecie - to kwestia scenografii, bo opowiada tak naprawdę historię uniwersalną, o nas samych, o dylematach moralnych, które musimy podejmować, o świecie, który trochę zwariował i o tym, że w pewnym sensie jesteśmy zniewoleni, bo mamy niby tę wolność osobistą, którą nam trochę mydlą oczy, a z drugiej strony jesteśmy niewolnikami kredytów, firm, pracy, zarabiania pieniędzy, nie mamy czasu na rozwój, nie pamiętamy o dbaniu o duszę. Minęły trzy lata, od kiedy rozpoczęłam pracę nad tym tematem i pomimo tego, że w moim życiu wiele się zmieniło, m.in. zostałam matką, to, o czym mówię w tym filmie, nadal zachowuje aktualność. Ba! - te sprawy za kilka lat będą tak samo ważne.

- Film został doceniony, a ty dodałaś swój głos w dyskusji podejmowanej przez polskie kino moralnego niepokoju.
- Bardzo kocham to kino. Ono zginęło zupełnie. Współcześni filmowcy zajmują się chętniej problemami wyobrażonymi, dotyczącymi bardzo małej grupy ludzi, z którymi trudno się zidentyfikować. Mój pierwszy film "Demakijaż" był właśnie taki - ludzie, którzy w pewnym momencie dużo balowali i mieli problemy z dorośnięciem, czują, że to film o nich, ale to mniejszość. Natomiast "Dzień kobiet" jest filmem społecznym, dotyka wszystkich, bez względu na to, kim są i co robią. Zadaje pytania, które niesie współczesny świat. I cieszę się, że mi zaproponowano ten temat. Zrobiłam go po swojemu. Mój nowy film zaczyna się właściciwe w momencie, w którym poprzedni kończy. Sam pomysł, żeby film był o dziewczynach z supermarketu podsunął mój producent, Darek Gajewski. Zrobiłam research i strasznie się zaangażowałam, wiedziałam, że to jest temat, który chcę podjąć. Historia, choć o wyzysku pracownic dyskontu, ma w sobie dużo pozytywnej energii, ale nie ma takiej typowej polskiej smuty, a czasem odnoszę wrażenie, że Polacy bardzo lubią się smucić, czują się wtedy tacy wysublimowani. Staram się to przełamać, chwilami film jest więc bardzo zabawny i daje nadzieję, bo ja jestem osobą, dla której szklanka zawsze jest do połowy pełna.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska