W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o zatruciu pszczół, do jakiego doszło w gminie Chodecz. Padło 180 pszczelich rodzin. - To pierwsza na naszym terenie taka sytuacja i na tak dużą skalę - podkreśla Andrzej Błaszczyk, prezes chodeckie-go koła pszczelarzy. - Jestem przekonany, że powodem zatrucia pszczół nie był oprysk wykonywany przez jednego rolnika. Mają to wyjaśnić dochodzenia prowadzone przez inspektorów ochrony roślin i policję.
Czy pasieki będą w stanie się odbudować w stosunkowo krótkim czasie? - Może to nastąpić jeszcze w tym sezonie, ale będzie to już końcówka, więc na miód nie możemy liczyć - dodaje prezes koła. - Żeby przyspieszyć odbudowę, łączę pszczele rodziny.
Dochodzenie mające wyjaśnić przyczyny zatrucia pszczół nadal trwa. - Po otrzymaniu zgłoszenia od poszkodowanych pszczelarzy wszczęliśmy postępowanie - mówi nadkomisarz Małgorzata Marczak, oficer prasowa KM Policji we Włocławku. - Było to sześć zgłoszeń, a postępowanie prowadzone jest w kierunku uszkodzenia mienia. Technik policyjny na miejscu dokonał oględzin, zabezpieczył pszczoły, końcówki kwiatów z pola wskazanego przez pszczelarzy, a także opakowania po środkach chemicznych.
Kujawsko-Pomorską Strefę AGRO znajdziesz na Facebooku - dołącz do nas!
Rzeczniczka policji dodaje, że wysokość strat oszacowana została na 30 tys. zł. Teraz jednak trzeba czekać na wyniki badań laboratoryjnych. O terminie uzyskania wyników trudno dzisiaj mówić.
Zwiększenie liczby kontroli w rejonie Chodcza zapowiada Agnieszka Andrzejewska, kierownik oddziału Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa we Włocławku. Dodaje, że pszczelarze obawiają się reakcji rolników i nie zawsze zgłaszają przypadki zatrucia pszczół.
Nasze rozmowy z producentami miodu potwierdzają te obawy. - Mają mi spalić ule? - rzuca jeden z hodowców. - Nie tylko takich występków można się spodziewać.