https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Misjonarze i docenci

Małgorzata Święchowicz [email protected]
"Ci ludzie kiedyś przecież powinni pożyć nie na wojnie. Powinni pobyć z rodziną. Problem, gdy jej już nie mają."
"Ci ludzie kiedyś przecież powinni pożyć nie na wojnie. Powinni pobyć z rodziną. Problem, gdy jej już nie mają." Fot. Internet
Żołnierze, którzy jeżdżą z wojny na wojnę, mówią, że to ma swoje plusy - zdobywasz kasę, doświadczenie. A minusy? Koszmary, strach, agresja.

Poseł Janusz Zemke, kiedyś wiceminister obrony, teraz szef sejmowej komisji do spraw służb specjalnych mówi, że zaburzenia psychiczne u żołnierzy pojawiły się już na pierwszej misji w Iraku.

Zimą 2004 roku do 22. Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnego w Ciechocinku trafili pierwsi weterani, którym potrzebna była terapia. Dyrektor Ireneusz Lelwic podpowiadał, że dobrze byłoby stworzyć duży oddział psychorehabilitacji dla żołnierzy wracających z misji. Ale temat był trudny - w prasie pojawiły się prześmiewcze komentarze, że oto mamy armię mięczaków, którym szkodzi wojna - przerażają wybuchy granatów, w ogniu drżą ręce, puszczają zwieracze.

Zbigniew Łątkowski, psychoterapeuta z Ciechocinka, specjalista od leczenia traum, po tekstach o żołnierzach robiących w majtki ze strachu, nie chciał nawet patrzeć na dziennikarzy. Rozwalili mu całą robotę. Weterani, zamiast przejść psychoterapię, wkurzyli się, wyjechali. - Pieprzę to - powiedział jeden z drugim. - Pieprzę psychoterapię. Nie chcę, żeby wszyscy się śmiali i mieli mnie za czubka.

Od 2004 roku niewiele się pod tym względem zmieniło - żołnierze unikają psychologa i psychiatry, jak mogą. W Ciechocinku nie powstał oddział dla wracających z misji. Choć mówią, że bardzo by się przydał.

Fajerwerki w głowie

Trudno zadać żołnierzowi pytanie, jak zmieniły go wyjazdy do Iraku, Afganistanu. Najwyżej usłyszysz: zacząłem doceniać życie. Albo coś o odruchach: żonie wypadnie talerz z ręki, a ja się kulę, jakby to był wybuch granatu. Nie lubię burzy, fajerwerków na sylwestra - niczego, co mi przypomina odgłos ostrzału z moździerza...

Te odgłosy zostają im w głowie. I obrazy: popalone wraki samochodów, wysadzone w powietrze szkoły, dzieci bez rąk. Przejeżdżasz, widzisz dzieciaki, coś krzyczą, o coś żebrzą. Za chwilę znów jedziesz i już ich nie ma. Wybuchły. Wyparowały. Po ludziach tam zostają czasami tylko dziury w drodze. Wielu żołnierzy ma trochę takich dziwnych wspomnień, dziwnych zdjęć - lej po wybuchu samochodu-pułapki. Nadpalone żebra kierowcy z kawałkiem kręgosłupa wbitego w maskę autobusu (nie pytaj, kogo ten kierowca wiózł i dokąd, nieważne). Albo tu, zobacz, wybuch, ogień, ludzie-pochodnie biegną w panice przed siebie aż padną i spłoną do końca... A tu żołnierz odrzucony siłą wybuchu nie ma ręki, a zamiast nóg same tylko falbanki skóry. A ten ma tylko brzuch, a z brzucha wypływają jelita... Wielu z nich ma takie zdjęcia. Zbierają je tam sobie, wymieniają się nimi.

W Iraku mieli pod ręką psychologów - jeden przypadał na 400 żołnierzy. W Afganistanie - już tylko jeden na 1200. - Przydałoby się więcej - mówi prof. Stanisław Ilnicki, specjalista od nerwic kombatanckich, kierujący Kliniką Psychiatrii i Stresu Bojowego.

Janusz Zemke, który upierał się, by w trybie alarmowym stworzyć tę klinikę, zagląda czasami do żołnierzy. Mówią mu, że nie mogą spać. Mają koszmary. Boją się tego, co się z nimi dzieje - irytują się z byle powodu, oddalają od bliskich. Jeżeli są w domu - wolą nie wychodzić, wyjście z domu napawa ich strachem. - Przepisy mówią, że przed wylotem na misję i po powrocie żołnierz powinien być zbadany przez komisję - tłumaczy prof. Ilnicki.- Ale badanie psychologiczne czy psychiatryczne nie jest obowiązkowe. Robi się je "w razie potrzeby". A na ogół potrzeby się nie widzi.

Tymczasem nie jest już żadną tajemnicą, że część sobie nie radzi z tym, czego doświadczy na misji. Mówi się, że objawy stresu pourazowego (PTSD - posttraumatic stress disorder) może mieć dziesięciu na stu. Pierwsze niepokojące oznaki mogą pojawić się pół roku po powrocie z misji. Ale wtedy żołnierza często nie ma już w domu, zdąży wyjechać na kolejną misję.

Skutków życia w ciągłym stresie nie trzeba się domyślać, bo są kraje, w których dokładnie problem zbadano. - W Norwegii na przykład żołnierze są pod lupą od 30 lat - mówi prof. Ilnicki. - Porównuje się tych, którzy nie byli na misjach i tych, którzy byli. Wynik? "Misjonarze" żyją gorzej i krócej. - Częściej mają kłopoty z prawem, uzależniają się od alkoholu, narkotyków, częściej się rozwodzą, szybciej umierają.

Rozpad, złość, tortury

Wiosną tego roku Pentagon ogłosił wyniki wstrząsającego raportu: co trzeci marines wracający z irackiej wojny cierpi na stres pourazowy, co piąty ma głęboką depresję. Tylu samo skarży się, że podczas irackiej służby rozpadło mu się małżeństwo. Wśród żołnierzy rośnie złość, coraz większe jest przyzwolenie na złe traktowanie Irakijczyków, nawet tortury, tuszowanie morderstw niewinnych cywilów. Problemy ma nie tylko wojsko amerykańskie. Maleje też morale Brytyjczyków, którzy walczą w Iraku i Afganistanie. Z raportu, do którego niedawno dotarł "Sunday Telegraph" wynika, że żołnierze czują się "niedoceniani, rozżaleni, wyczerpani".

Wojny odciskają coraz dotkliwsze piętno i to nie tylko na tych, którzy walczą, ale też na ich rodzinach.

W Polsce na razie nikt nie zajmuje się takimi rzeczami, nie bada. - Dobrze, że w ogóle zaczęło się o tym mówić - twierdzi prof. Ilnicki. - Przygotowaliśmy odpowiednie kwestionariusze, czekają na wdrożenie.

- W chłopakach jest dużo zdrowej odwagi, ale w końcu przecież może dojść do patologii - mówi podpułkownik z Bydgoszczy. Był w Iraku, w Afganistanie, widział, co się dzieje z żołnierzami. Na początku każdy boi się, jak diabli. Później przywyka. - To jest tak - mówi - jakbyś jechał kolejką linową w najwyższe góry. Wsiadasz z lękiem, ale w końcu zapominasz, że lina może się zerwać.

W Afganistanie trudno się nawet zorientować, kto wróg, kto bezbronny cywil. - Lepiej byłoby nie ruszać się z bazy. Ale w bazie też niefajnie - narzekają żołnierze. W Wazi Kwa drewniane latryny "sprzątało" się, wyciągając beczki z kupami, zalewając ropą, podpalając.Tak więc człowiek musiał przywyknąć do płonących kup. Do tego, że każdy wyjazd z bazy, to niebezpieczna wyprawa. Że śpi się w wozie. Że w dzień jest za gorąco, w nocy za zimno. Że są burze pyłowe. Kobry naja naja, skorpiony, solfugi, wije. Wścieklizna. Cholera. Robaczyce. Gruźlica.

- Misja z pewnością na każdym robi wrażenie, ale większość dobrze sobie z tym poradzi. Wielu dostrzega plusy - przekonuje prof. Ilnicki. - Człowiek się sprawdza, zdobywa doświadczenie, podnosi kwalifikacje, poznaje innych ludzi - wymienia.
- Dla wielu zbyt silna jest motywacja finansowa - nie owija w bawełnę poseł Zemke. Żołnierze opowiadają mu, ile to też nie odłożą. Część wybrała już sobie misje jako sposób na życie. Mimo że w wojsku na etatach jest blisko 150 tysięcy ludzi, mamy ponad 150 generałów i niemal 27 tysięcy oficerów, to na misje nie jeżdżą wszyscy po kolei, tylko w kółko ci sami. - Ja już ich poznaję po twarzach - mówi poseł Zemke, który wizytuje bazy. - Ławka wyjeżdżających jest za krótka - mówi. Ci ludzie kiedyś przecież powinni pożyć nie na wojnie. Powinni pobyć z rodziną. Problem, gdy jej już nie mają.

- Mówimy na takich docenci - tłumaczy Jerzy (20 lat służby, w Iraku przeżył powstanie Sadra, mimo to jeździ na kolejne misje). - Docenci, bo wyczyszczeni do centa. Wracają z misji, a tu nic - ani żony, ani domu, ani oszczędności na koncie.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska