W którejkolwiek reprezentacji pan zagra, to zdobywa złoty medal.
No nie, rok temu w mistrzostwach Europy nam nie poszło. Nie wracajmy do tamtego turnieju, jestem szczęśliwy, że do mistrzostwa świata kadetów i juniorów dołożyłem medal z seniorskiej imprezy.
Takie było marzenie?
Tak, jedno z moich trzech największych marzeń sportowych. Pozostałe to medal igrzysk olimpijskich i Pucharu Świata.
Nie ma pan wrażenie, że zwycięstwo nad Brazylijczykami przyszło niespodziewanie łatwo?
Pierwszy set był trudny, ale nie dlatego, że rywale grali rewelacyjnie, a po prostu my graliśmy na ich poziomie. Kiedy wygraliśmy, wiedzieliśmy, że złoty medal jest w naszym zasięgu. Później pokazaliśmy dużo lepszą grę. Był to o wiele trudniejszy mecz niż dzień wcześniej z Amerykanami. Przyznam, że w cięższym spotkaniu nie grałem. Z Brazylią byliśmy lepsi i to pokazaliśmy. Najgorszy moment był w trzecim secie, gdy pozwoliliśmy Brazylijczykom zbliżyć się do nas na jeden, dwa punkty. Na szczęście go wytrzymaliśmy.
Turniej skończyliście czterema meczami dzień po dniu. Sił wam nie brakowało?
Brakowało, mistrzostwa świata w takiej formie są bardzo długie. Uczestniczyliśmy w nich ponad trzy tygodnie i każda nawet krztyna energii była na wagę złota. Dosłownie! Super, że wystarczyło nam jej, żeby wygrać.
Z pana perspektywy co zadecydowało o waszej dominacji?
Trudno wskazać jedną rzecz. Graliśmy najlepszą siatkówkę w turnieju i zabieramy do Polski to, co nam się należy. Muszę też podkreślić, że oprócz tego, co działo się na boisku, to poza nim byliśmy zgraną ekipą. To dużo nam dało w końcowym sukcesie.
W którym momencie mistrzostw uwierzyliście, że możecie obronić tytuł?
Po przyjeździe do Turynu. Wtedy zaczęliśmy grać w dobrym stylu, nasz poziom rósł z meczu na mecz. W półfinale i finale myśleliśmy tylko o kolejnej akcji.
Noc po finale będzie nieprzespana?
Myślę, że tak, szczególnie, że wcześnie lecimy do Polski. Tabletki nasennej nie zamierzam jednak brać!
Co w sobie ma Vital Heynen, że w tak krótkim czasie wygraliście mistrzostwa świata?
Myślę, że to wynika z mieszanki bardzo dobrego trenera z grupą ludzi, nas, którzy nie boją się ciężkiej pracy i bardzo dobrze ze sobą żyje.
Pytał i notował w Turynie Tomasz Biliński