Bo generalnie Woody miały wszystko uprościć i zebrać do kupy, żeby na okoliczność jakiejkolwiek mokrej roboty wiadomo było do kogo zapukać i od kogo uzyskać papier. Do tego żadne tam bezduszne biurowce, ale gustowne wille i pałacyki, takie w sam raz dla towarzystwa, które przychodzi do roboty z myślą, że pantha rei. No i te marynarskie mundury z wyszywanymi naramiennikami – dwie belki dla stermotorzysty, cztery fale dla dyrektora zarządu zlewni. Francja-elegancja.
Tyle, że w praniu wyszło już gorzej. W redakcyjnej codzienności mocno nam te Wody muliły obraz spraw. Pewien rolnik spod Torunia, latami nie mógł doprosić się interwencji WP w sprawie zaniedbanego strumienia. Kiedy opisywaliśmy wielkie wysypisko śmieci na brzegu Wisły, okazało się, że Wody niby wiedzą, a nie wiedzą. Niby robią, a nic nie robią, czekając aż śmieci spłyną do królowej rzek przy okazji najbliższej powodzi.
Przy okazji pomoru na Odrze jedna wiadomość ścina z nóg. Wody nie badały wody, bo… nie mają takich kompetencji. Że co?! Ktoś sobie chyba ikrę robił ze zdrowego rozsądku pisząc ustawę o Wodach Polskich. To tak, jakby powiedzieć dyrekcji kopalni, że węgiel, owszem, może sobie wydobywać, ale metanem w szybach niech się raczej nie interesuje. No nie mam pretensji, ustawa to ustawa, ale nadal pojąć nie mogę jak to jest, bo gdy moją sąsiadka nabrała wątpliwości co do smaku wody ze studni, miała kompetencję pójść z próbką do Sanepidu i następnego dnia miała pewność co pije. Jednocześnie te same Wody Polskie przekazują do wojewódzkich inspektoratów ochrony środowiska i Centralnego Laboratorium Badawczego GIOŚ grube miliony na sprzęt do badania jakości wody. Coś między państwowymi instytucjami iskrzy na stykach.
O tym, że tam, gdzie zaczynają się rzeki, kończy się logika słychać od lat. Z jednej strony ogromne nakłady na to, żeby zakończyć po dziesiątkach lat czas upodlenia wód. Z drugiej strony – wolna amerykanka. Oczyszczalnie zgłaszają awaryjne zrzuty (Czajka to czubek góry lodowej) i dalejże chlup z brudami do Wisły czy Odry o dowolnej porze. W efekcie organizatorzy corocznego pływania wpław przez Wisłę musieli drżeć, żeby się akurat pływacy nie nadziali na śmierdzący prezent.
Więc może tyle dobrego z tego złego, że jest wreszcie pretekst, aby się wodom przyjrzeć na nowo i posłuchać ludzi, którzy mają na ich temat coś mądrego do powiedzenia.
