Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Nie mówi się wprost o haraczach, ale niepokorni słyszą groźby"

Maciej Czerniak, [email protected]
Restauratorzy twierdzą, że haracze w pubach to jeszcze nie historia
Restauratorzy twierdzą, że haracze w pubach to jeszcze nie historia sxc.hu
Rozbity w Bydgoszczy gang Tomasza B. "Kadafiego" ma na koncie pieniądze najbrudniejsze z brudnych. Pochodziły z narkotyków i prostytucji. Bandyci są za kratami, ale przestępczy świat nie znosi pustki.

Piątek, godzina 20, pub w centrum Bydgoszczy. Właściciel klubu zgodził się porozmawiać z "Pomorską", ale pod warunkiem, że zachowa anonimowość. Według niego w mieście toczy się gra o dużą stawkę. I w tej grze on sam był brany na celownik.

- Zdarzają się wizyty "stadionowych chłopców" - zaczyna. - Nie przebierając w słowach, a to próbują nastraszyć, a to pokazać, kto rządzi w Bydgoszczy... Nikt nie mówi wprost o haraczach, ale niepokorni słyszą groźby. Na przykład, że taki oto chuligan odwiedzi pub ponownie, ale już ze swoimi kolegami.

Po chwili dodaje: - Podobno rozbestwili się już tak, że wchodzą po "abonament" do agencji towarzyskich. To zaczyna przybierać rozmiary grupy przestępczej.

Niektórzy restauratorzy nie mają nic przeciwko temu, żeby się przedstawić. Ci jednak, jak Hubert Białczewski, szef "Kredensu" na Starym Mieście, są dużo bardziej ostrożni w wypowiedziach.

W buty starej gwardii

- Mogę tylko powiedzieć, że w ostatnim czasie nie miałem problemów z osobami, które przychodziły po haracz - wyjaśnia właściciel "Kredensu". - Mam na myśli to, że takich wizyt ostatnio po prostu nikt mi nie składał. Chociaż co jakiś czas słyszy się o grupkach młodych gniewnych, którzy próbują coś ugrać w pubach. Brak im jednak doświadczenia w tych sprawach. Chodzi o to "doświadczenie", które cechowało starą bydgoską przestępczą gwardię.

W latach 90. ta "stara gwardia" poczynała sobie w mieście w najlepsze. Powszechnie wiadomo było, że puby i restauracje skupione w rejonie Starego Rynku i Długiej muszą płacić za przymusową ochronę.

- W połowie lat 90. doświadczyłem kilka razy prób zastraszenia - wspomina Józef Eliasz, muzyk i właściciel klubokawiarni jazzowej "Eljazz", czyli ówczesnego klubu "Trytony". - W latach późniejszych już o takich sprawach nie słyszałem. Nigdy tego problemu nie bagatelizowałem i starałem się dać do zrozumienia, że podejmę wszelkie decyzje, z zamknięciem klubu włącznie, a nie wejdę w zależności - opowiada Eliasz.

- Prawdę mówiąc, my restauratorzy byliśmy wtedy bezsilni. Walka ze zorganizowanymi grupami nie wchodziła w grę, trzeba było liczyć na szczęście. To szczęście - co warto podkreślić - akurat mi dopisywało, a okazjonalne wizyty były kurtuazyjne i nie wskazywały na jakiekolwiek zagrożenia.

Nasze gangi Olsena, czyli tragikomiczne wpadki bandytów

Chłopcy z miasta

Inny restaurator, który zgodził się tylko na anonimową rozmowę, twierdzi, że kilka razy próbowano go wybadać. A wizyta, którą mu złożono, w niczym nie przypominała uprzejmego spotkania biznesowego z rodzaju tych znanych z kart powieści Maria Puzo. Literacki Tom Hagen - w "Ojcu Chrzestnym" prawa ręka Vita Corleone - w bydgoskich warunkach stracił wiele ze swej elegancji.

- Lokalny gangster zjawił się w klubie i nie mówiąc wprost dał mi do zrozumienia, że powinienem się "opłacać" - wspomina nasz rozmówca. - Odpuścił chyba tylko dlatego, że zagroziłem zamknięciem klubu. Mówiłem wiele podobnych rzeczy. Dali mi w końcu spokój. Odczytałem to jako badanie gruntu.

Innym razem ten sam klub stał się miejscem spotkania przedstawicieli bydgoskiego światka z gangsterami z importu. Prawdopodobnie... spod Warszawy.

- Podejmował ich w Bydgoszczy lokalny szef - nazwiska nie wymienię - opowiada restaurator. - Najwyraźniej chciał się pokazać przed swoimi gośćmi jako silnoręki. Zrobił mi mały raban w klubie. Wtedy to się nazywało "remont". Demolka była jednak obliczona na tyle - tak to odebrałem - żeby naprawa szkód nie kosztowała zbyt wiele. Po tym zdarzeniu podobne akcje już się nie powtórzyły. Za przymusową ochronę nigdy nie zapłaciłem ani grosza.

To ostatni ślad Pruszkowa w Bydgoszczy? "Chłopcy z miasta" - bo takie określenie przylgnęło do bandytów spod Warszawy - później już ponoć nie składali wizyt nad Brdą.

Brudne pieniądze

Restauratorzy mówią, że czasy "bombowej" Bydgoszczy minęły. Zamach w 1999 roku na Waldemara N. "Księcia" zakończył się dla niego dramatycznie. Były boss, skazany później na osiem lat więzienia za wymuszenia rozbójnicze i gwałt, wsiadł do mercedesa zaparkowanego przy ulicy Dworcowej. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, wybuch oderwał mu nogi.

W pierwszych latach XXI wieku został również rozbity gang Henryka L. "Lewatywy". Rywale kilka razy próbowali się go pozbyć. Raz nawet w dzień jego ślubu.

Ostatnią dużą grupą przestępczą w Bydgoszczy była szajka Tomasza B. znanego pod pseudonimem "Kadafi". Siedmiu domniemanych członków gangu trafiło do bydgoskiego aresztu w grudniu ubiegłego roku. Mieli na koncie obrót narkotykami za 21 mln zł przez 10 lat.

- Z informacji, które uzyskaliśmy do tej pory, wynika, że grupa Tomasza B. była naprawdę mocna - mówi Wiesław Giełżecki, śledczy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy. - Na tyle mocna, że u "Kadafiego" musieli się opłacać nawet ludzie "Lewatywy". Swoją pozycję w mieście ugruntowali też najpewniej kontrolując też kluby nocne i agencje towarzyskie.

10 najgłośniejszych przestępstw i procesów 2011 roku

Interes się kręci?

W maju 2011 roku przy ulicy Jar Czynu Społecznego w Bydgoszczy spłonęła agencja "Biznesmen Club". Pytam jednego ze śledczych, czy możliwe, że to finał mafijnych porachunków?

- Nie wydaje mi się. Ten interes był zbyt dokładnie kontrolowany przez zainteresowane strony, by ktokolwiek pozwolił sobie na taki sposób wyrównywania rachunków - odpowiada.

Jan Śliwiński, właściciel posesji, w pobliżu której mieściła się jedna z agencji, przekonuje: - W Bydgoszczy działa kilka chaotycznych grupek młodych, pretendujących do miana gangsterów. Próbują wyczuć grunt w agencjach, ale - z tego co słyszałem - jak się na nich mocniej krzyknie, to szybko się płoszą.

Młodzi przestępcy wyłudzają haracze od kolegów

Tych rewelacji nie potwierdza natomiast policja. A konkretniej - nie potwierdza tego, że za wymuszeniami w agencjach i klubach stoją kibole: - Nie mamy informacji, jakoby ostatnio pseudokibice zaczęli interesować się wymuszaniem haraczy - odpowiada Maciej Daszkiewicz, z zespołu prasowego KWP. - Pamiętajmy też, że to środowisko jest niejednolite. Bywanie na stadionach to tylko część działalności osób, które siebie określają mianem kibiców.

Proceder pobierania opłat za ochronę zawsze był zamaskowany. - Pamiętajmy, że możemy działać tylko, gdy przestępstwo zostanie nam zgłoszone - wyjaśnia Daszkiewicz.

Narażone na wymuszenia są kluby, które nie korzystają z usług legalnych agencji ochrony. Mechanizmy wymuszonej "opieki" zdradza prokurator Giełżecki:

- Haracze, jeśli to zjawisko jeszcze występuje, pobierają podstawione osoby. Ci "ochroniarze" doglądają podległych im interesów. Stawki za pilnowanie porządku nie powalają na kolana, mówimy o 300 - 600 zł miesięcznie. Ale wyobraźmy sobie, że zyski spływają do jednej osoby, powiedzmy, z dziesięciu podobnych punktów.

Wiadomości z Bydgoszczy

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska