W piątek sąd przesłuchał tylko biegłą psycholog pod kątem ustalenia, jak należy traktować zeznania 15-letniego Mateusza, syna Kazimierza K. Biegła uznała, że są wiarygodne. Stwierdziła, że ucieczka ze szkoły z 19 marca, była "próbą odtajnienia, co się działo w rodzinie". Dodała, że Mateusz chciał zaalarmować otoczenie, że potrzebuje pomocy. - To co się zdarzyło, nazywam raczej demonstracyjnym zamiarem samobójstwa - oceniła psycholog. - Teraz u Mateusza obniżył się poziom lęku, dominuje poczucie złości, ma też większe bezpieczeństwo. Wie, gdzie w razie czego znajdzie pomoc.
W piątek przed rozprawą Mateusza ponownie przesłuchano. Wyznał, że nie ma ojca, bo teraz Kazimierz K. jest dla niego tylko ojcem biologicznym. Powiedział m.in., że wie, że ojciec nie jest już tak "wielki", jak wcześniej myślał. - Nie bałbym go się - mówił sędziemu w obecności adwokata ojca i psycholog.
Przed 19 marca było jednak inaczej. Chłopak czuł się bezbronny, nie wiedział, gdzie i jak szukać pomocy. Nie mógł znieść tego, że ojciec bił nie tylko jego, ale i mamę. Dlatego, jadąc do Chojnic pociągiem, zażył cztery tabletki ojca, miał też przy sobie rtęć, którą wcześniej zabrał z domowego termometru. Szczęśliwie, odwiedził siostrę w Chojnicach, a ta natychmiast zawiadomiła poszukującą go policję.
Teraz, gdy K. jest w areszcie, życie stało się inne. Mateusz nie musi już znosić kamieni do domu, by potem przez kilka godzin klęczeć na nich ze szkolnym podręcznikiem w ręku.
Kolejna rozprawa już 15 stycznia. Niewykluczone, że tego dnia domowy tyran z Malachina usłyszy wyrok.