W ubiegłym roku Zdzisław K. napisał do poznańskiego sądu, że chce złożyć zeznania w sprawie dwóch toczących się procesów - byłego senatora Aleksandra Gawronika, który został oskarżony o podżeganie do zabójstwa Ziętary oraz dwóch ochroniarzy Elektromisu, którzy odpowiadają za porwanie dziennikarza.
Dopiero w maju br. Zdzisław K. został przesłuchany w procesie Gawronika. Z kolei w środę, 10 listopada stawił się w sądzie w charakterze świadka na rozprawie ochroniarzy „Lali” i „Ryby”.
Zdzisław K. opowiadał o swojej znajomości i interesach, jakie prowadził z Mariuszem Ś. Mężczyźni poznali się w domu dziecka w Szamotułach. Po opuszczenia sierocińca razem robili włamania. Później razem też siedzieli za nie w więzieniu. Pierwszy na wolność wyszedł Mariusz Ś., który zajął się handlem.
Zdzisław K. po odsiadce miał odbyć służbę w wojsku. Perspektywa ta nie przypadła mu do gustu, dlatego wpadł na pomysł, by zachowywać się tak, by dostać tzw. „żółte papiery”. Pod koniec lat 80. Mariusz Ś. założył Elektromis. Niedługo później do firmy trafił K. Szef holdingu wpadł na pomysł, by wykorzystać orzeczenie o niepoczytalności Zdzisława K., który następnie przejął większość udziałów Strefy Wolnocłowej.
– W ramach tej spółki sprowadziliśmy 54 tiry papierosów z Holandii, których wartość wynosiła ponad 7,8 mln dolarów. Chodziło o to, żeby sprowadzić towar i zdążyć go sprzedać przed zmianą przepisów celnych. Po zmianie naliczana była inna stawka cła
– mówił w sądzie Zdzisław K.
Okazało się, że papierosów jest zbyt dużo, by sprzedać je w określonym czasie. Sprawą zajął się urząd celny. Zdzisław K. nie zamierzał płacić podatku. Udając niepoczytalnego udało mu się uniknąć odpowiedzialności. Sprawa została umorzona.
We wrześniu 1991 r. K. poszedł do szpitala psychiatrycznego w Kościanie. Przekrętem zaczęły interesować się media.
– Marek Z., który był łącznikiem między mną a Mariuszem Ś., ostrzegł mnie, że sprawą interesują się dziennikarze, szczególnie jeden z „Gazety Poznańskiej”. W czasie mojego pobytu w szpitalu pojawił się młody dziennikarz. Na początku myślałem, że jest jednym z pacjentów. Ściemniłem mu, że zostałem oszukany przez Elektromis. Zaoferował mi pomoc, powiedział, że zna dużo dziennikarzy
– mówił K. i dodał, że słyszał również o dziennikarzu, który śledził Mariusza Ś.
Nowy świadek w sprawie Jarosława Ziętary: "dziennikarza zabił Malowany”
Świadek wskazał, że po raz pierwszy nazwisko Ziętary usłyszał w 1993 r. podczas rozmowy z Markiem Z, który powiedział mu, że „Kapela”, jeden z ochroniarzy Elektromisu, popełnił samobójstwo.
– Zapytałem Marka, dlaczego miałby to zrobić. Wtedy padło nazwisko Ziętary. Marek Z. powiedział, że „Kapela” nie wytrzymał psychicznie tego, co zrobili z dziennikarzem. Zaczął się rozklejać. Prawdopodobnie nie było to samobójstwo, tylko jego koledzy, czyli ochroniarze Elektromisu, pomogli mu zejść z tego świata
– wyjaśniał w sądzie K.
Dodał, że z tego, co mówił mu Marek Z., „Kapela” załamał się, bo miał porwać i być przy zabójstwie Ziętary.
– Zabójstwo miało mieć miejsce w magazynie Elektromisu przy Wołczyńskiej - tam, gdzie były przechowywane papierosy. Marek powiedział, że dziennikarza zabił „Malowany”. Według Z., Ziętarę porwała „święta trójca”, czyli „Ryba”, „Lala” i „Kapela”. Nie chodziło o zabicie dziennikarza, tylko o wybicie mu z głowy zainteresowanie Elektromisem. Marek powiedział, że „Malowany” zabił go strasząc bronią. To był wypadek przy pracy. Nie było założone, że ma zostać człowiek zabity, tylko że ma zostać tak zmaltretowany fizycznie i psychicznie, żeby mu wybić z głowy zainteresowanie
– dodał.
„Malowany” zginął później od strzału na poznańskich Jeżycach.
Podczas majowej rozprawy w sprawie Aleksandra Gawronika, Zdzisław K. mówił także, że po zabójstwie Ziętary ciało dziennikarza wrzucono do żrącej substancji.
Zobacz też:

Głośne zabójstwa, niewyjaśnione zbrodnie i tajemnicze znikni...