Kto wpadł na pomysł, nie wiadomo. Początków trzeba szukać za prezydentury Henryka Sapalskiego. Jeszcze trzy lata temu w bydgoskim ratuszu nikt nie miał pojęcia, gdzie park ma powstać. Najlepszym według wielu miejscem były nieużytkowane przez Zachem tereny. Były własnością skarbu państwa, a miasta nie było stać, żeby zapłacić za dzierżawę takie stawki, jakie chciał Zachem. Mówiono też o kłopotach ze starą zabudową przemysłową - żeby wszystko wyburzyć, trzeba by zapłacić 40 milionów złotych. Taki stan trwałby jeszcze długo, gdyby obecny prezydent Konstanty Dombrowicz nie wymyślił swojego kolejnego pełnomocnika. Pod koniec minionego roku został nim Grzegorz Dudziński.
Dudziński nie spadł z nieba. Od kilku lat był prezesem bydgoskiej Administracji Domów Miejskich. Chwali się, że postawił ADM na nogi. Przetrwał na tym stanowisku kilka ładnych lat, aż do ubiegłego roku. Został zwolniony bez podania przyczyn. Zastapił go Jarosław Urbańczyk, dobry kolega ówczesnego zastępcy prezydenta miasta Macieja Obremskiego. Gdy Obremskiego zwolniono, bo prokuratura zarzuciła mu wzięcie łapówki, Dombrowicz znalazł Dudzińskiego i zrobił go swoim pełnomocnikiem ds. utworzenia bydgoskiego parku przemysłowego. Dudziński wziął się do roboty i zrobił więcej przez trzy miesiące niż w sprawie parku zrobiono przez dziesięć lat. Potem przestał być pełnomocnikiem, bo został prezesem parku, który stworzył. Zarabia więcej niż gdy był szefem ADM-u.
Park ma barak
Sprawdzam internetowe centrum obsługi inwestora. Bydgoski Park Przemysłowy - jest. Dzwonię jako inwestor. Odbiera sekretarka.
- Z kim mogę rozmawiać o inwestycji?
- Z prezesem. Ale prezesa nie ma, dziś już chyba nie będzie.
Pilnie strzeżona główna brama Zakładów Chemicznych Zachem. Najpierw trzeba załatwić przepustkę. Potem ją pokazać przy wjeździe. Potem już prosto i w prawo - jakieś pół kilometra drogą pamiętającą jeszcze czasy niemieckiej fabryki amunicji. Po prawej stronie biało-niebieski barak. Świeżo wyremontowany. I jesteśmy w bydgoskim parku przemysłowym. Okolica piękna - sam las.
W środku baraku kilka pustych pomieszczeń. WC - w męskim ciemne płytki, w damskim - różowe. Jedno z pomieszczeń wynajmuje firma windykacyjna. Inne czekają na chętnych. Prezes parku siedzi w gabinecie po lewej. Ma biurko, szafę i dwa krzesła dla kontrahentów. Na biurku - komputer. Drugi stoi w pokoju za ścianą. Korzystają z niego dwie pracownice parku - w tym sekretarka.
Wbrew temu co się mówi, park nie może jeszcze zawierać umów z inwestorami, bo brakuje mu wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego. Miesięczne utrzymanie trzech osób i baraku kosztuje 19 tysięcy złotych.
Zachem się spieszy
Bydgoski Park Przemysłowy to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Tworzy ją oprócz miasta - siedem firm. Wstępne porozumienie o przystąpieniu do spółki wszyscy podpisali w 2003 roku, ale w grudniu 2004 - gdy Dudziński był już pełnomocnikiem - zawarto akt notarialny. Kapitał zakładowy spółki wynosi ponad 1,3 miliona złotych.
Udziałowcy parku dzielą się na takich, którym zależy na czasie i zysku, biernych obserwatorów, oraz takich, którzy chcą dużo, ale nic nie robią.
Duże pieniądze z parku wyczuł Zachem. Nic dziwnego, park to 300 hektarów prawie uzbrojonego terenu, na którym może się pojawić kilka dziesiątek firm. Już w lutym. Zachem objął udziały - w praktyce oznaczało to przekazanie parkowi przemysłowemu wyremontowanej siedziby - biało-niebieskiego baraku. Tereny należały do skarbu państwa. 11 marca Zachem wystąpił do wojewody z wnioskiem o zrzeczenie się ich na rzecz parku przemysłowego. Wojewoda bardzo szybko - już na początku następnego miesiąca - przekazał tereny miastu.
Patent na kasę
Wyraźnie nie spieszy się ani miastu, ani miejskim radnym. Dopiero 25 maja miasto objęło swoje udziały, przekazując parkowi teren pod barakiem. Od początku kwietnia było już kilka sesji Rady Miasta, ale dopiero podczas przedostatniej - pod koniec czerwca - radni otrzymali projekt uchwały o przekazaniu 300 hektarów parkowi przemysłowemu. Zdecydowano też, że dzierżawcy terenów będą mogli liczyć na duże ulgi w opłatach za grunt. Tyle tylko, że jest to uchwała intencyjna. Do ustalenia konkretów są potrzebne następne decyzje. - Ulgi z dzierżawy terenu są w tym interesie najmniej istotne, to tylko zabieg, żeby polepszyć sobie samopoczucie - mówi nieoficjalnie przedstawiciel jednego z udziałowców. - Jeśli firma obraca ogromnymi pieniędzmi, to te groszowe ulgi czy ich brak nie mają najmniejszego znaczenia. Ważne są media - woda, energia elektryczna. To wszystko będzie pracowało na sieci należącej do Zachemu i to Zachem będzie ustalał rzeczywiste koszty działania konkretniej firmy. Tymczasem współpraca Zachemu z miastem nie układa się ostatnio najlepiej. Wyrzucenie głosami miasta dwóch reprezentantów Zachemu z zarządu oczyszczalni ścieków "Kapuściska" sprzed kilku tygodni może być początkiem wojny .
Nie lepiej było przy opracowywaniu planów zagospodarowania. Nikt z urzędników Miejskiej Pracowni Urbanistycznej nie był na miejscu tworzonego parku. Mimo to plan powstał, z adnotacją, że jest to teren do tzw. odlesienia na powierzchni ponad 200 hektarów - las miał zniknąć. Kilka miesięcy temu głośno było o protestach leśników, którzy nie chcieli takiej masowej wycinki. Teraz protesty ucichły, bo - jak wiadomo nieoficjalnie - park przemysłowy z leśnikami się dogadał. Drzewo z terenu parku wytną leśnicy - wypełnią nim roczne limity wycinki. Las, który mieliby wyciąć gdzie indziej - zostanie.
Miasto się ociagało z przekazywaniem terenów - dlatego park nie złożył jeszcze wniosku o dotacje z Unii Europejskiej. Pieniądze mają być przeznaczone na utworzenie albo poprawienie infrastruktury terenu. Mają powstać nowe drogi, wodociągi i instalacja elektryczna. Najpierw wniosek miał zostać złożony w maju, teraz mówi się już o sierpniu. Tak czy inaczej na unijne pieniądze będzie można liczyć dopiero w przyszłym roku.
Najmniej udziałami w parku przejmuje się Akademia Techniczno-Rolnicza. Podczas ubiegłorocznej konferencji prasowej prezydent miasta stwierdził, że uczelnia wniesie do spółki "wkład badawczo - rozwojowy". Zapytałem rzecznika ATR, czy już wiadomo, co to za wkład. - To patenty - stwierdził dr Franciszek Bromberek. Ustaliłem, że patentów jest czterdzieści. Naukowcy akademii wzbogacili ka- pitał parku przemysłowego pomysłami w rodzaju opatentowanej "pułapki na owady latające" lub "piły do poprzecznego ciecia drzewa". Patenty wyceniono na ponad 300 tysięcy złotych. Nieoficjalnie mówi się, że obecność ATR w spółce wynika jedynie z dodatkowych punktów, które - dzięki istnieniu ośrodka badawczo-rozwojowego - można uzyskać wnioskując o kredyt z Unii Europejskiej.
Inni udziałowcy interesują się parkiem mniej lub bardziej. Wszyscy liczą na ściągnięcie wielkich firm, które słono będą płacić za ustawienie w parku swoich hal i magazynów. Niektórym bardzo się spieszy. Dlatego jeden z nich, GSM System - jak wiadomo nieoficjalnie: z uwagi na kiepskie tempo organizowania parku - zamierza niebawem odsprzedać swoje udziały i wycofać się ze spółki.
Deska ratunkowa
Bydgoski park jest łakomym kąskiem dla wielu lokalnych polityków, którzy doskonale wiedzą, że Konstanty Dombrowicz nie wygra następnych wyborów samorządowych. Nieoficjalnie wiadomo, że zwlekanie z przekazaniem terenów to ich sprawka. - Chodziło o to, żeby zaszkodzić Dudzińskiemu i objąć kilka stanowisk w parku - mówi nasz informator. Szkodzić miał Sławomir Paprocki, dyrektor wydziału nadzoru właścicielskiego bydgoskiego Urzędu Miasta, który - podobno - bardzo chętnie sam zostałby prezesem parku. Inną chętną jest Lidia Wilniewczyc, obecny zastępca prezydenta miasta. Oboje zaprzeczają tym sugestiom.
Docelowo park ma zatrudniać 5 osób. Przewidziano w nim też stanowisko wiceprezesa. Miesięcznie utrzymanie spólki w takim kształcie miałoby kosztować 30 tysięcy złotych.
30 hektarów szybciej
Dudziński nie ukrywa, że zainteresowanie bydgoskim parkiem jest bardzo duże. Tyle że nie wiadomo, co zrobić z propozycjami oferentów. W Bydgoszczy może na przykład powstać przedstawicielstwo irlandzkiej firmy działającej w branży elektronicznej. Umów nie można podpisać, bo parkowi brakuje wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego.
To nie koniec kłopotów. Na terenie, który pod park przekazał Zachem, działało już ponad 20 firm. Dotychczas to właśnie on pobierał od nich opłaty za dzierżawę terenu. Sytuacja się zmieniła, gdy grunt oddano miastu. Od trzech miesięcy firmy nie płacą ani złotówki, bo oficjalnie Bydgoski Park Przemysłowy nie może z nimi zawrzeć nowych umów. Zaległości uzbierało się już 40 tysięcy złotych. - To nie jest problem, zawrzemy umowy i ściągniemy te pieniądze - uspokaja Dudziński. - _Ten park będzie działał, przyniesie i dochody, i zatrudnienie tysiącom ludzi. Tyle że to potrwa. Działające w Polsce parki powstawały latami. Gdańsk - 6 lat. Płock - 4 lata...
_Tymczasem bydgoskiemu parkowi rośnie konkurencja. Kilka kilometrów pod Bydgoszczą, w Solcu Kujawskim park dawno zbudowano. Nie jest duży - to 30 hektarów - ale nie przeszkodziło to niemieckiej firmie TPP Thermoplastics podpisać pod koniec czerwca umowy. Niemcy zainwestują 6 mln euro i zatrudnią 35 ludzi. Będą produkować kratki trawnikowe. W Świeciu - 40 kilometrów pod Bydgoszczą - w Strefie Rozwoju Gospodarczego "Vistula Park" podpisano już kilka listów intencyjnych. W tyle nie zostaje sąsiadujący ze Świeciem Grudziądz, w którym w środę podpisano umowę zawiązującą park. Konkretne rozmowy władze Grudziądza prowadzą z dwoma inwestorami.
