Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Merks zainwestował milion złotych w obrazki na lekach. Lekolepki są jak volvo [rozmowa]

Agnieszka Domka-Rybka
Agnieszka Domka-Rybka
Rozmowa z Piotrem Merksem - naukowcem z Collegium Medicum w Bydgoszczy, laureatem nagrody specjalnej "Nadzieja biznesu" Złotej Setki Pomorza i Kujaw 2016, którą otrzymał za lekolepki.

Przez wiele lat mieszkał Pan i pracował za granicą. Później była Warszawa, a od czterech lat jest Collegium Medicum w Bydgoszczy, gdzie wykłada pan przedmiot opieka farmaceutyczna i kończy doktorat na temat "Zakresu i jakości usług farmaceutycznych w opinii polskich i zagranicznych pacjentów". Jednym z jego elementów są - sławne już - lekolepki. Co to takiego?

- Są to proste naklejki na lekarstwa, ułatwiające życie pacjentom. Ale zacznijmy od początku. Za granicą spędziłem kilkanaście lat, mieszkając m.in. w Finlandii, Australii, Wielkiej Brytanii, a na koniec w Kanadzie. W 2011 roku otworzyłem własną firmę zajmującą się prowadzeniem przeglądów lekowych, obsługującą brytyjskie apteki. Spotykałem się z pacjentami, konsultowałem ich problemy, udzielałem informacji na temat medykamentów, pytałem, w jakich godzinach je przyjmują.

Merks: - Bo trzeba pamiętać, że aby uniknąć działań niepożądanych, leki należy przyjmować o określonej porze, popijając wodą, a nie sokiem czy kawą. Nie należy ich łączyć z wieloma suplementami. Są więc takie, które spożywa się na czczo, niektóre, na przykład na zespół poirytowanego jelita, 20 minut przed jedzeniem, a przeciwbólowe czy sterydy razem z jedzeniem.

Ważne jest, by pacjenci o tym wiedzieli, ale trzeba ich o tym poinformować, choćby w formie naklejek na opakowaniach, z których dowiedzą się m.in.: jak dawkować tabletki, o jakich porach je przyjmować, jakie są wskazania i przeciwwskazania do łączenia tabletek z różnymi pokarmami. I tak w 2004 roku wpadłem na pomysł lekolepek. Mój projekt trafił najpierw do szuflady, bo nie miałem pieniędzy na jego realizację, ale wróciłem do niego w 2011 roku, gdy otworzyłem przewód doktorski.

Skąd Pan wziął pieniądze, by lekolepki mogły wypłynąć na szersze wody?

- Pierwsze dofinansowanie - 18 tys. zł - otrzymałem z projektu "Innowacyjne Mazowsze". Wprowadziłem lekolepki do dwóch aptek w Radzyminie. Tyle wystarczyło pieniędzy. Pacjenci byli z nich bardzo zadowoleni. Za zgodą dużej brytyjskiej firmy udało mi się wdrożyć do tych aptek cały model opieki farmaceutycznej, jaki obowiązuje w Wielkiej Brytanii.

Jak zdobył Pan milion złotych na dalszy rozwój swojego projektu?

- Od 2013 roku starałem się o różne dofinansowania z Unii Europejskiej, ale mój pomysł nie był traktowany poważnie.

Merks: Słyszałem: "Naklejki na leki? Po co? Komu to potrzebne?". Aż wreszcie udało się, w 2015 roku, zdobyć milion złotych. To zarazem dużo i mało, wziąwszy pod uwagę, że same badania kosztują 500 tys. zł. Brało w nich udział 125 aptek. Wyniki są wspaniałe! Pacjenci kochają lekolepki, chcą je mieć na swoich lekach.

A droga, od zaprojektowania naklejek do ich umieszczenia na opakowaniach, jest naprawdę długa. Wymaga certyfikacji, badań, metodologii badawczej, a na koniec zgłoszenia do Urzędu Patentowego. Chciałem, żeby naklejki były jak najlepsze, jak najbardziej bezpieczne. To tak samo, jak ktoś kupuje samochód. Jest na świecie wiele marek aut, tak jak naklejek jest bardzo dużo, ale jak powiemy "volvo" - każdy wie, że chodzi o bezpieczeństwo. Bo volvo to najbezpieczniejsze auto na świecie. Podobnie jest z naklejkami - my robimy takie jak marka Volvo, czyli bezpieczne dla pacjenta. Mamy w zespole wspaniałych badaczy, takich jak nasz słynny gdański kardiolog prof. Miłosz Jaguszewski, który wspiera nas już od długiego czasu. Ja też chciałem stworzyć swoje "volvo". Bezpieczne stosowanie leków przez Polaków to jest mój główny cel! Chcę, żeby obrazki na naklejkach były przejrzyste, a tekst obok stanowił jedynie uzupełnienie do nich. Pracujemy z 80 obrazkami. Pracujemy, bo w kooperacji z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju oraz Funduszem Inwestycyjnym w Gdańsku powstała moja firma Piktorex. Pomagają mi także moi studenci.

Wykłada Pan na Collegium Medicum w Bydgoszczy, ale wcześniej był uniwersytet w Warszawie. Co wpłynęło na tę zmianę?

- W Warszawie czułem się ograniczany, a w Bydgoszczy mam wolną rękę. Żeby dostać 1 mln zł dotacji na projekt, musiałem pracować na uczelni. W CM UMK wykładam przedmiot opieka farmaceutyczna, to zupełnie nowe spojrzenie na ten temat. Mój doktorat jest analizą, jak model brytyjski można przełożyć na rynek polski, a doświadczenia angielskich pacjentów na naszych. Krótko mówiąc: chodzi o poprawę bezpieczeństwa usług farmaceutycznych w naszym kraju.

Kiedy lekolepki będą dostępne na komercyjnym rynku?

- Planujemy to na wrzesień tego roku.

Jak przyjął Pan wiadomość o wyróżnieniu "Gazety Pomorskiej"?

- Generalnie bardzo dużo mówię, ale, gdy dowiedziałem się o nagrodzie, zaniemówiłem z wrażenia. Bardzo się ucieszyłem, udało mi się wykrzesać:

"Dziękuję Bydgoszczy za tak miłe przyjęcie i szanse rozwoju". Gdy stoję na moście nad Brdą i widzę kajaki, czuję się jak w Cambridge. To jest moja mała Anglia, tu w Polsce, na Kujawach. Bardzo dziękuję za wsparcie!

Piotr Merks zainwestował milion złotych w obrazki na lekach. Lekolepki są jak volvo [rozmowa]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska